Znalezieni zagubieni
Marcin Rotkiewicz, Piotr Stasiak, Polityka.pl kultura, 2/9/2010
W USA rozpoczęto wyświetlanie VI sezonu serialu "Lost" (Zagubieni). To jedno z najważniejszych wydarzeń roku w popkulturze, bo serial już uznano za kamień milowy w rozwoju telewizyjnej rozrywki.
Sezon VI, na który składać się ma 18 odcinków, będzie ostatnim, definitywnie zamykając całą produkcję. Choć może należałoby napisać: kończąc jej obecność w ramówkach stacji telewizyjnych. Bo jedną z wielu przełomowych cech „Zagubionych” jest to, że serial ten jako pierwszy kompletnie oderwał się od medium, dla którego został pierwotnie wyprodukowany. I - co zaskoczyło nawet samych autorów - zaczął w popkulturze żyć własnym życiem. Choć od lutego do maja będzie go emitować amerykańska telewizja ABC, jest to naprawdę wydarzenie na skalę globalną. Już po kilku godzinach każdy z odcinków trafi do Internetu, a stamtąd do milionów fanów na całym świecie.
Takich elementów przełomowych, związanych z „Zagubionymi”, jest zresztą więcej. Nie tylko liczni wielbiciele będą przeżywać zakończenie serialu, bo stał się on już przedmiotem wnikliwych studiów kulturoznawców i szefów stacji telewizyjnych. Tych drugich interesuje w szczególności ogromny kasowy sukces "Zagubionych". Producenci sprzedali prawa do emisji serii w 100 krajach świata. Odcinki pierwszego sezonu oglądało w USA średnio 16 mln widzów, a serial stał się machiną windującą podupadającą stację telewizyjną ABC na szczyty popularności.
Choć początkowo niewiele na to wskazywało. Zanim jeszcze serial wszedł do ramówki we wrześniu 2004 r., jego produkcja pochłonęła rekordowy budżet. Nakręcenie samego pierwszego odcinka - przedstawiającego widowiskową katastrofę lotniczą - kosztowało 14 mln dol. Właściciele stacji ABC wyrzucili nawet z pracy jej szefa Lloyda Brauna za skierowanie tak ryzykownego projektu do realizacji. Dopiero po spektakularnych wynikach pierwszych odcinków okazało się, że Braun miał nosa i odkrył prawdziwą żyłę złota (ale do pracy już nie wrócił).
"Zagubieni" szli w forpoczcie rewolucji – jako jeden z pierwszych tzw. superseriali nowej fali (zalicza się do nich również "Gotowe na wszystko", "Skazanego na śmierć", "24 godziny" oraz "Dr. House’a"). Od seriali z końca XX w. różni je rozmach i ogromny budżet, ambitne scenariusze, przy których pracują całe sztaby fachowców, a przede wszystkim brak kompleksu telewizji jako biednego kuzyna kina. Tę jakościową zmianę określa się w branży telewizyjnej hasłem Series are the new movies, czyli to seriale są teraz jak filmy pełnometrażowe (pisał o tym szerzej Karol Jałochowski w POLITYCE 5/09).
Na czym więc polega fenomen „Zagubionych” i ich wielki sukces, mierzony nie tylko liczbą fanów, ale również przyznanych nagród?
Dla niewtajemniczonych
Problem pojawia się już, gdy chcemy streścić osobie niezorientowanej fabułę „Zagubionych”. Wszelkie opisy typu: to opowieść o grupie ludzi, którzy przeżyli katastrofę lotniczą, a w jej wyniku znaleźli się na tropikalnej wyspie, na której spotykają ich niewiarygodne przygody, nie mają większego sensu. Nie ma również sensu dodawanie dalszych szczegółów: że wyspa okazuje się nawiedzona, że żyje na niej dziwna grupa tubylców zwanych innymi, że pojawia się tam potwór w postaci tajemniczego dymu, że w pewnym momencie bohaterowie zaczynają podróżować w czasie oraz widzieć zmarłych, a w ostatniej minucie ostatniego odcinka piątego cyklu wybucha... bomba wodorowa. Coś takiego może brzmieć dla osoby niezorientowanej w meandrach "Lostów" jak kiczowaty sen wariata. Ale nim nie jest. Więc czym jest?
Aby przedstawić „Zagubionych” niewtajemniczonym, najłatwiej zasugerować, by spróbowali sobie wyobrazić dzieło, które łączy najlepsze elementy kultowego "Miasteczka Twin Peaks" Davida Lyncha oraz popularnego w latach 90. "Z archiwum X" ze śladami humoru i klimatu "Przystanku Alaska". Zaś w samej stylistyce bezludnej wyspy najbliżej mu do filmu Roberta Zemeckisa "Poza światem" z Tomem Hanksem w roli współczesnego Robinsona Crusoe.
W samej konstrukcji fabuły serial w umiejętny sposób łączy wątki sensacyjne, elementy techno-thrillerów niczym z prozy Robina Cooka czy Michaela Crichtona ("Park Jurajski") i wątki kina przygodowego. Do tego dochodzi spora dawka metafizyki i spiskowych teorii – celowo wprowadzona przez twórców serialu – wątki religijne, historyczne, symbolika, numerologia, pojawiają się nawet staroegipskie hieroglify (kłania się Dan Brown). Silnie eksponowany jest wątek hipisowski, filozofia New Age, a także medycyna (tajemnicza choroba genetyczna). Wszystko to – przynajmniej na początku – kręci się wokół pytania, czy bohaterowie serialu tak naprawdę żyją, czy też po prostu zginęli w katastrofie, a tajemnicza wyspa jest rodzajem czyśćca. A może cała historia rozgrywa się w głowie jednego z bohaterów, cierpiącego na schizofrenię?
Odpowiedzi nie zdradzimy, bo też jednym ze znaków rozpoznawczych serialu jest uwikłanie widza w konieczność rozwiązania olbrzymiej, wielopiętrowej zagadki. Przy czym zasada jest prosta – każda znaleziona odpowiedź generuje dwa kolejne pytania. Autorzy mylą tropy, podrzucają fałszywe wskazówki i bawią się z widzem zmuszając go do snucia teorii również po odejściu od telewizora . Najwięksi smakosze "Zagubionych" utrzymują, że serial ten należy dozować sobie w rytmie jednego odcinka co kilka dni.
Jak Hume z Rousseau
W Internecie zawiązały się grupy dyskusyjne, których uczestnicy starali się rozwikłać zagadkę, ukryte znaczenia czy aluzje do filozofii, kultury i popkultury. Fani tropili więc tajemniczy ciąg cyfr (4, 8,15, 16, 23, 42), przewijający się właściwie w każdym odcinku. Błyskawicznie zauważyli, że nazwiska bohaterów – Johna Locke’a, Desmonda Hume'a, Danielle Rousseau, Daniela Faradaya czy Eloise Hawking – to nawiązania do wielkich postaci filozofii i nauki. Są świadome i nieprzypadkowe. John Locke na tajemniczej wyspie od nowa buduje swoją tożsamość, jest jak tabula rasa. Stanowi ucieleśnienie Locke'owskiej koncepcji doświadczenia nabywanego na dwóch drogach: doświadczania rzeczy zewnętrznych (postrzeżenia) i wglądu w samego siebie (refleksje). Danielle Rousseau to z kolei samotna kobieta ukrywająca się w dżungli i przypominająca szlachetnego dzikusa z pism szwajcarskiego filozofa. Eloise Hawking zajmuje się w serialu m.in. podróżami w czasie - to nawiązanie do bestsellera "Krótka historia czasu" pióra słynnego fizyka Stephena Hawkinga.
Autorzy nie boją się stawiać odbiorcom wymagań intelektualnych. Chociażby tytuły książek, które czytają filmowi bohaterowie. Choć na ogół widać je na ekranie jedynie przez kilka sekund, każde dzieło w jakiś sposób nawiązuje do bieżącej sytuacji serialowej lub ją puentuje. Ale coś takiego może zauważyć jedynie osoba znająca kanon światowej literatury. Z kolei Sayid Jarrah, jedna z głównych postaci serialu, który ma za sobą służbę w irackiej armii w roli przesłuchującego i torturującego więźniów, to złożenie imienia i nazwiska dwóch zamachowców z 11 września 2001 r.
Wiele z tych smaczków w tradycyjnym przekazie telewizyjnym (a nawet w tradycyjnej telewizji analogowej) jest nie do wychwycenia. Trzeba akcję zatrzymać i zrobić stop-klatkę w telewizji HD. Wtedy dopiero da się odcyfrować treść wycinka z gazety, którą trzyma doktor Jack Shepard (jedna z kluczowych postaci serialu) w pierwszym odcinku 4 sezonu. Zdjęcia owej karteczki błyskawicznie trafiły do sieci, a dyskusje nad zapisaną na niej zagadką trwały na forach od października do maja, kiedy scenarzyści wyjaśnili ją na ekranie.
Twórcy serialu odważnie podjęli tę grę z internetowym audytorium, celowo podrzucając nowe tropy i podsycając atmosferę. Chętnie wykorzystywali przy tym nowe media – internetową stronę serialu, fora dyskusyjne, filmiki, które "przypadkowo" wyciekały na YouTube, autorskie blogi scenarzystów i aktorów, a nawet Twittera. Sporo w tym było, oczywiście, marketingu, ale cel został osiągnięty – po każdym odcinku, a potem również w trakcie wakacji, gdy telewizja nadawała tylko powtórki, w sieci wrzało. Z tego powodu "Zagubieni" bywają czasem określani jako serial 2.0 (od Web 2.0) – pierwszy produkt telewizyjny, w którym interakcja pomiędzy jego twórcami a odbiorcami ma aż tak istotne znaczenie. Podobno scenarzyści na bieżąco śledzili dyskusje internetowe i korygowali rozwój wypadków na ekranie tak, aby nie spełniły się scenariusze przewidywane przez fanów. Być może dzięki temu autorzy osiągnęli prawdziwe mistrzostwo w zaskakiwaniu widza.
Flashback, dobro i zło
"Zagubieni" mogą być atrakcją również dla widzów bardziej konserwatywnych. Nawet jeśli kogoś nie bawi metafizyka i zagadki ani internetowe dywagacje, doceni wspaniale skonstruowane profile psychologiczne postaci. Wśród rozbitków na wyspie nie mamy bowiem do czynienia z grupką zmagających się z rzeczywistością bohaterów, z którymi łatwo możemy się utożsamiać. Każdy z nich nosi w sobie mroczną tajemnicę, ma traumę z przeszłości, która w pewnym momencie się ujawni.
Twórcy serialu zastosowali tu sprytną sztuczkę - wspomnienia z przeszłości, czyli tzw. flashbacki, które stopniowo odsłaniają nam szczegóły z życia każdego z bohaterów przed katastrofą, zanim jeszcze trafił na tajemniczą wyspę. Pasażerowie feralnego lotu 815 linii Oceanic z Sydney do Los Angeles – wybitny neurochirurg, gwiazdor rocka, prosta dziewczyna z prowincji, córka koreańskiego milionera, młody Amerykanin z nadwagą, Irakijczyk z Gwardii Republikańskiej, drobny cwaniaczek – noszą w sobie większość dylematów, lęków i pragnień współczesnego człowieka. Autorzy scenariusza tworzą z nich uniwersalną przypowieść o winie i odkupieniu, zbrodni i karze, miłości i nienawiści. W USA ukazała się książka ("Lost and Philosophy: The Island Has Its Reasons"), która składa się z 21 esejów napisanych przez wykładowców filozofii (w większości amerykańskich). Każdy z nich omawia jakieś zagadnienie filozoficzne pojawiające się w serialu.
Takie wielowymiarowe postaci, przechodzące ze strony zła na stronę dobra i z powrotem – często w trakcie jednego odcinka - to jeden ze znaków rozpoznawczych serialu. Jack Shepard - postać w fabule kluczowa – pozostaje przez wiele odcinków skrajnym racjonalistą, człowiekiem nauki, który na chłodno stara się tłumaczyć dziwne zjawiska zachodzące na wyspie. Im więcej przygód przeżywa, tym bardziej staje się jednak człowiekiem wiary.
Budowanie w umyśle widza nowego systemu wartości i odniesień, podsuwanie kolejnych puzzli do układanki, a potem perfidne burzenie całego obrazka, to zresztą jedna z cech charakterystycznych fabuły "Lost". I jakże korespondująca ze stanem ludzkich umysłów na początku XXI w., zagubionych w ciągłym relatywizmie i pomieszaniu pojęć.
Pop-hit i kultura konwergencji
Serial przejdzie do historii popkultury z jeszcze jednego powodu – jako pierwszy serial, którego twórcy świadomie zdecydowali się na zamknięcie dzieła dla przypadkowego widza. Z roku na rok produkcja telewizji ABC miała wobec odbiorców coraz większe wymagania. Autorzy postawili na grupę najwierniejszych fanów, którzy są w stanie podjąć z nimi intelektualną grę. Przez to serial stawał się coraz mniej zrozumiały i przystępny dla laików. Wyrwane z kontekstu, nadawane dziś w telewizjach odcinki nie mają dla postronnego konsumenta telewizyjnej papki wielkiego sensu, w przeciwieństwie do takich serialowych produkcji jak "Seks w wielkim mieście" czy "Przyjaciele", w które można wejść właściwie z marszu. Oglądanie "Zagubionych" od środka z całego serca zresztą odradzamy – traci się większość napięcia i frajdy.
Paradoksalnie, olbrzymia popularność serialu oraz rzesza jego wiernych fanów nie jest do końca na rękę jego producentom. „Zagubieni” są wydarzeniem globalnym w tym sensie, że spora grupa widzów w ogóle nie czeka, aż zakupią go i wyemitują lokalne telewizje. Każdy odcinek już na chwilę po amerykańskiej premierze trafia do sieci i stamtąd jest – piracko oczywiście – kopiowany dalej.
Jeśli więc serial - przypomnijmy, niezwykle kosztowny w produkcji - miał przynosić zyski, trzeba było ich szukać gdzie indziej. Na szczęście grupa fanów okazała się niezwykle atrakcyjna jako klienci. Serial świetnie sprzedaje się na płytach DVD, we wszelkich limitowanych edycjach kolekcjonerskich itp. Błyskawicznie wypuszczono do sprzedaży książki, komiksy, gry komputerowe (nie wspominając o takich gadżetach jak koszulki, kubki, podkładki pod myszkę etc.).
Twórcy serialu dbali przy tym, aby każdy kolejny produkt opatrzony logo "Lost" – wszystko jedno, na jakim medium się pojawiał – zawierał w sobie wartość dodaną dla fana: nowy trop, nowy element układanki. Serial telewizyjny wyszedł w ten sposób poza ramówkę stacji – stał się oddzielnym światem, odrębną opowieścią snutą w przestrzeni popkulturalnej. To wręcz książkowy przykład zjawiska, które amerykański znawca nowych mediów prof. Henry Jenkins z Massachusetts Institute of Technology w swej pracy "Kultura konwergencji" nazywa tzw. narracją transmedialną.
Prawa masowego rynku są jednak nieubłagane - wraz z zamykaniem się na masowe audytorium słupki oglądalności malały (pierwszy sezon oglądało w USA średnio 16 mln widzów, piąty – już tylko 10), a koszty - m.in. ze względu na coraz wyższe gaże aktorów, już gwiazdorów - szły w górę. Trudno powiedzieć, na ile decyzja o zakończeniu serialu była spowodowana względami ekonomicznymi, a na ile artystycznymi. Bo autorzy "Zagubionych" od początku zarzekali się, że nie pójdą drogą telewizyjnych tasiemców, latami zarzynanych w coraz gorszym czasie antenowym, aż stawały się parodią samych siebie.
Co prawda zarząd telewizji ABC, której zyski w dużej mierze uzależnione były od sytuacji na planie serialu, już zastanawia się, jak dalej eksploatować żyłę złota. Chodzą plotki o kilku latach przerwy, w czasie których ma powstać "Lost: Next Generation". Ale autorzy odpowiedzialni za sukces serialu – J. J. Abrams i Damon Lindelof - nie pozostawiają złudzeń: to już bez nas, wszystko, co mamy do powiedzenia, zakończy się w tym roku w maju.
Marcin Rotkiewicz, Piotr Stasiak
|