Nobel dla Herty Müller
Jacek Szczerba, gazeta.pl, 1/18/2010
Literacką Nagrodę Nobla za 2009 rok otrzymała 56-letnia Herta Müller opisująca życie niemieckiej mniejszości w komunistycznej Rumunii. Akademia Noblowska napisała w uzasadnieniu, że wyróżnia Müller jako autorkę, "która łącząc intensywność poezji i szczerość prozy, przedstawia świat wykorzenionych"
- Myślę, że w tym, co ona pisze, jest niezwykła siła, ma bardzo, ale to bardzo wyjątkowy styl - powiedział Peter Englund, sekretarz Akademii Noblowskiej: "Czytasz pół strony i już wiesz, że to Hertha Müller".
Müller urodziła się w wiosce Nitchidorf w rumuńskim Banacie, zamieszkanej niemal wyłącznie przez Niemców sprowadzonych tu w XVIII w. przez Habsburgów. Nitchidorf ma dziś 1526 mieszkańców, w tym tylko 10 Niemców, a jej mer już zdążył się ucieszyć z powodu nagrody dla "rodaczki".
"Nie jestem prawdziwą Niemką, ale nie jestem też prawdziwą Rumunką. Pochodzę z miejsca pomiędzy. W moich książkach nie napisałam jeszcze ani jednego zdania po rumuńsku. Rumunia i Niemcy są sobie tak obce, że nic w nich i nic we mnie z wtedy i teraz nie może się spotykać bezkarnie - mówiła Müller w niedawnym wywiadzie dla "Dużego Formatu", przeprowadzonym przez Angelikę Kluźniak.
Prześladowana przez rumuńską tajną policję Securitate wyemigrowała z Rumunii w roku 1987 razem z mężem pisarzem Richardem Wagnerem. Zamieszkała w Berlinie Zachodnim.
Rumuńska wersja totalitaryzmu
Po polsku publikuje ją wydawnictwo Czarne. Ukazały się już "Niziny" (2006), "Sercątko" (2003), "Lis już wtedy był myśliwym" (2005), "Król kłania się i zabija" (2005), "Dziś wolałabym siebie nie spotkać" (2004), "Głód i jedwab" (2008) oraz "Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie" (2006).
Życie i twórczość Müller naznaczyły dwa totalitaryzmy - niemiecki i radziecki, ten drugi w wersji rumuńskiej. Müller mówi: - Spłodził mnie po II wojnie światowej esesman, który wrócił do domu. Ojciec opowiadał o wojnie jak o największej przygodzie swego życia. Kiedy był pijany, śpiewał nazistowskie pieśni.
Upaństwowienie własności uderzyło w jej rodzinę: - Mój dziadek do roku 1945 miał pola wokół wsi. Handlował zbożem i artykułami kolonialnymi. Po wywłaszczeniu trzypokoleniowa rodzina - on, żona, córka, zięć i ja - zajmowała dwa pokoje. Pozostałe stały się magazynami. Ojciec po wojnie został księgowym w pegeerze, potem i tego nie mógł robić, bo był Niemcem. Musiał pracować w polu. W końcu został kierowcą ciężarówki. Gdy umarł, dostałam od pielęgniarki jego protezę dentystyczną i okulary.
Na uniwersytecie w Timisoarze studiowała germanistykę i romanistykę. Sympatyzowała wtedy z grupą literacką Aktionsgruppe Banat. - Głównie czytaliśmy. W latach 60. w Bukareszcie działał już Instytut Goethego. Tam wypożyczaliśmy książki. Przeczytaliśmy chyba wszystko, co w tym czasie ukazywało się w Niemczech, Austrii i Szwajcarii. Chcieliśmy przynajmniej rozumieć, co się dzieje, skoro nie mogliśmy nic zmienić. Już to, że rozmawialiśmy po niemiecku, wydawało im się niebezpieczne. Nasze pokoje były zapluskwione, wszędzie podsłuch.
Praca, dom, przesłuchania
Po studiach wysłano ją jako nauczycielkę niedaleko granicy z Mołdawią: - W szkole, w której miałam uczyć, nie było nawet prądu. Za to była kobieta, która uczyła tam niemieckiego i nie chciała konkurencji. Wszyscy patrzyli na mnie wrogo. Odmowa analizowania wiersza o Ceau escu albo opłacania składki związkowej prowadziła do tego, że nauczyciele nienawidzili mnie, a nie systemu.
Potem pracowała w fabryce maszyn w Timisoarze jako tłumaczka instrukcji obsługi pras hydraulicznych. Tu napisała swoją pierwszą książkę "Niziny": - W biurze, w towarzystwie sześciu czy siedmiu osób, między jednym tłumaczeniem a drugim. Wstawałam o 5 rano, o 6.30 byłam w fabryce. Do dziś, kiedy piszę, potrzebuję odgłosów dnia codziennego. Mogę to robić w najgłośniejszym miejscu w kawiarni. W pracy pisałam ręcznie, potem przepisywałam w domu na maszynie. Czasem kradłam papier z fabryki.
"Niziny" - antyidylla o jej wiejskim dzieciństwie, z ojcem pijakiem i matką, "dla której była czymś drugorzędnym" - cztery lata leżały w wydawnictwie. Ukazały się w roku 1982 w wersji ocenzurowanej. - Po ukazaniu się książki mamę ciągali na przesłuchania, chłopi z kołchozu nie chcieli jeździć z nią na traktorze ani wozem, zostawiali samą na polu. Dziadkowi, który całe życie golił się u fryzjera, zakazano wejścia do zakładu. Przeszmuglowane do Niemiec przez niemieckiego dyplomatę "Niziny" ukazały się tam w pełnej wersji w roku 1984, w oficynie Rotbuch Verlag. Książka miała świetne recenzje, a autorkę zaproszono na targi do Frankfurtu nad Menem, gdzie skrytykowała dyktaturę Ceau escu, za co dostała zakaz publikacji w Rumunii.
Zaczęło ją niepokoić Securitate: "Zostałam wezwana. Czwartek, punkt dziesiąta" - tak zaczyna się jej powieść "Dziś wolałabym siebie nie spotkać", ale odmówiła współpracy: - Przychodzili do fabryki dwa albo trzy razy. Powiedzieli, że powinnam podpisać zobowiązanie do współpracy. Za pierwszym razem grozili zwolnieniem z pracy, nawet śmiercią. Za drugim byli bardziej przyjaźni. Próbowali mnie przekonać, że byłabym wspaniałym obserwatorem ludzi i życia. Za trzecim zaczęli dyktować: Ja, Herta Müller, zobowiązuję się, że nikomu, bez względu na pokrewieństwo...
Życzyłam Ceaucescu, żeby zdechł
Mając 27 lat, próbowała popełnić samobójstwo. Dwukrotnie dokonała zakazanej w Rumunii aborcji. Po wyrzuceniu z fabryki uczyła niemieckiego - prywatnie i w kilku szkołach, z których ją jednak usuwano. Wtedy zaczęła "spacerować po mieście (...) i kraść w sklepach".
Bohaterowie jej "Sercątka" są zmuszeni do emigracji z Rumunii. - Ja też nie chciałam emigrować. Długo powtarzałam, także podczas przesłuchań: Tylko jeden człowiek powinien odejść - dyktator; wszyscy inni mogliby zostać. Słyszałam, że jak mi się tu nie podoba, to mam jechać do tego kapitalistycznego bagna, tam jest moje miejsce.
Pytana czy nie wróciłaby do Rumunii odpowiada: - Od upadku reżimu Ceau escu nie jestem na emigracji. Teoretycznie mogłabym wrócić. Ale nie wraca się tam, skąd się odeszło. To złudzenie. Kiedy dziś jadę do Rumunii, jestem obca. A ci, co zostali, patrzą na mnie krzywo.
Na Zachodzie dostawała listy z pogróżkami: - Wezwała mnie służba ochrony państwa. Pokazali mi zdjęcie mężczyzny i notes. Było w nim moje nazwisko. Poradzono mi, żebym nie chodziła do knajp z rumuńskim personelem. Podejrzewano, że ten mężczyzna przyjechał, żeby mnie zamordować na zlecenie rumuńskich tajnych służb.
Mocno przeżyła zgładzenie rodziny Ceau escu: - Oglądałam to w telewizji i płakałam. Egzekucję trudno wytrzymać. Ale zasłużyli sobie na to, przez 20 lat życzyłam Ceau escu, żeby zdechł. Mówię tak, choć jestem przeciwniczką kary śmierci.
W połowie lat 90. sprzeciwiała się połączeniu Pen Clubów wschodnio- i zachodnioniemieckiego, uważając, że wielu pisarzy w NRD współpracowało ze Stasi, ale nie rozliczyło się z tego publicznie. Wystąpiła wtedy z Pen Clubu.
Müller ciągle pisze o Rumunii - Nie mogę po prostu odłożyć mojej głowy do skrytki, muszę nią myśleć nadal. Ponad 30 lat żyłam w dyktaturze, nie będę potrafiła całkowicie odgrodzić wszystkiego, co przyjmuję do wiadomości, odkąd żyję na Zachodzie, nad czym się zastanawiam, od tych problemów, które przywiozłam z sobą.
Narzeka też, że Rumuni zapadali na "zbiorową amnezję" tyczącą komunistycznej przeszłości.
Mówi, że po skończeniu kolejnej książki nie pisze przez minimum dwa lata. Robi wtedy kolaże: - Zaczęło się od tego, że podczas licznych podróży chciałam posłać zamiast kartki coś swojego. W pociągu naklejałam na białą kartkę fragmenty zdjęć i słowa lub zdania wycięte z gazet. Jej ostatnia książka "Atemschaukel" dzieje się w Rumunii w roku 1945.
Müller jest 12. kobietą z literackim Noblem (1,4 mln dol.), którego odbierze 10 grudnia w Sztokholmie. Ostatnio dostały go Doris Lessing (2007) i Elfriede Jelinek (2004).
-------------------------------------------------
Katarzyna Leszczyńska, tłumaczka książek Herty Müller
"Zimno jest gorsze od głodu" albo: "Wiatr jest gorszy od śniegu". Takie zdania kilkuletnia Herta Mueller słyszała wielokrotnie z ust matki, która powróciła do domu w 1949 r. po czteroletniej zsyłce do obozu na sowieckiej Ukrainie. I to one są pierwszą inspiracją najnowszej powieści Müller ("Atemschaukel", planowany polski tytuł "Huśtawka oddechu"), która właśnie ukazała się w Niemczech i zbiera tam entuzjastyczne recenzje. Noblistka drąży w niej swój stały temat - człowiek wobec totalitaryzmu. To fikcyjna autobiografia 17-letniego Leopolda, rumuńskiego Niemca, który tuż po wojnie zostaje razem z 80 tysiącami rodaków wywieziony do łagrów na Wschodzie.
Powieść zaczęła powstawać w 2001 r. z rozmów prowadzonych przez Müller z pisarzem Oskarem Pastiorem (1927-2006), pierwowzorem Leopolda. Razem pojechali w 2004 r. do Donbasu, gdzie Pastior był w obozie pracy. To powieść nieco inna niż poprzednie. Zmienił się język - wciąż poetycki, ale uciekający od uogólnień, jeszcze bardziej niż dotąd skupiony na szczególe, trzymający się go niemal reportażowo. Bardziej bezpośredni, operujący skrótem, bez lubianych przez autorkę rozbudowanych metafor.
Müller tkwi mocno w tradycji niemieckojęzycznej literatury, jej mistrzami są m.in. Kleist, Kafka i Celan. Od Bernharda czerpie upodobanie do prozy poetyckiej, powtórzeń, wariacji tego samego motywu, gier słownych, neologizmów, przełamywania utartych znaczeń, nieoczekiwanych zestawień słów. Tak jak on tropi przemilczaną przeszłość. Od Petera Handkego - łączenie wspomnień z fantazją, demaskowanie władczych, dyskryminujących funkcji języka. Wiem też, że ceni Kertesza.
-------------------------------------------------
Andrzej Kopacki, tłumacz z niemieckiego, poeta, sekretarz redakcji "Literatury na Świecie"
Herta Muller jest wcieleniem XX-wiecznego losu. Przynależność do niemieckiej mniejszości w Rumunii zaważyła jej pisarstwie. Strasznym doświadczeniem był rumuński komunizm, kolejnym trudnym - emigracja. W jej książkach koszmarne życie zderza się z narracją literacką i to jest zderzenie nieznośne. Czytelnik ma poczucie, że jedyne, co może zrobić, to nie zwariować od tego natłoku grozy. Jest to pesymistyczna proza, w której nie ma alternatywy dla fatalizmu rządzącego życiem bohaterów.
Jednocześnie mamy do czynienia z niezwykle wirtuozerskim językiem. Hercie Muller udają się nadzwyczaj intrygujące poetyckie zdania, które czynią wysiłek tej lektury jakoś znośnym. Język ślizga się po powierzchni straszliwej rzeczywistości, robi to w sposób chłodny, potrafi ją zdeformować, ale nie potrafi wejść w głąb.
W tej lekturze pożyteczne jest to, że my się z niej tyle dowiadujemy. Dla mnie to trochę mało. Kończę tekst i nie czuję potrzeby, by do niego wrócić. Ale to dobrze, że mamy już Hertę Muller po polsku, kilka jej książek ukazało się w wydawnictwie Czarne. To dobrze, bo to znaczy, że jesteśmy w centrum środkowoeuropejskiej dyskusji.
-------------------------------------------------
Andrzej Stasiuk, pisarz, współwłaściciel wydawnictwa Czarne
Hertę Müller odkryliśmy z moją żoną Moniką w niezawodnej "Literaturze na Świecie". Wydrukowane tam fragmenty jej prozy zachwyciły nas i od razu zdecydowaliśmy, że chcemy ją wydać. Zaczęło się od "Sercątka" i to właśnie ta jej książka wciąż najmocniej tkwi w mojej głowie. Dziś, siedem książek później, Müller jest perłą w koronie wydawnictwa Czarne, choć publikowaliśmy także innych Niemców pochodzących z Rumunii - jej byłego męża Richarda Wagnera czy Eginalda Schlattnera.
Müller pisze konkretnie, ostro, kategorycznie. I takim właśnie jest człowiekiem. Jest bardzo przejęta swoim pisaniem, traktuje je jak zadanie, misję do spełnienia. Chce dobić smoka zła, nie tylko totalitaryzmu. O ile ją znam, ona wciąż hoduje w sobie lęk. Strach, że człowiek, którego spotka, okaże się upiorem, funkcjonariuszem Securitate.
To nie jest przyjemna literatura. Dlatego ten Nobel może sprawić, że jej trudny głos będzie lepiej słyszalny, czytany szerzej, ale i uważniej.
Byłem kiedyś zobaczyć jej rodzinną wieś w Rumunii, ale nie wiem, czy ona sama tam jeszcze jeździ. W końcu jej pobratymcy - Niemcy z Banatu, nie chcą takiego portretu, jaki im maluje Müller, mają jej za złe jej bezkompromisowość, uważają, że kala własne gniazdo.
Przyjechała kiedyś do Polski na cykl spotkań z czytelnikami. Pojechaliśmy razem samochodem do Gardzienic, gdy puszczałem jej jakąś rumuńską piosenkę, nuciła ją.
Jacek Szczerba
|