Kary pomagają nam żyć
Tomasz Ulanowski, Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl, 4/6/2006
Człowiek lubi porządek, nawet ten utrzymywany przemocą. A jeśli tylko ma okazję, chętnie sam stosowne kary wymierza
Kiedy szef pogania „batem” do roboty, pamiętajcie, że to pro publico bono. Bo bez przymusu i kary żadna grupa nie może sprawnie funkcjonować i realizować wspólnych interesów jej członków. Co ciekawe, zdecydowana większość z nas dla zysku jest gotowa poświęcić odrobinę wolności. Niezwykłym eksperymentem dowiedli tego psychologowie z uniwersytetu w Erfurcie w Niemczech oraz London School of Economics w Wielkiej Brytanii, których pracę publikuje "Science".
Wolność czy dyscyplina?
"Królikami doświadczalnymi" było 84 niemieckich studentów. Badacze kazali im podzielić się na dwie grupy. W jednej miała panować bezwzględna dyscyplina, a "elementy aspołeczne" mogły być karane finansowo. W drugiej panowała ogromna swoboda - indywidualiści, którzy działali wbrew interesom grupowym, nie byli w żaden sposób karani. Studenci mogli swobodnie wybrać którąś z tych dwóch grup. Jak łatwo się domyślić, większość (bo dwie trzecie) wybrała grupę, w której panowała wolność i nie stosowano opresji.
Każdy z uczestników eksperymentu dostał do dyspozycji 20 "jednostek płatniczych" - dla uproszczenia przyjmijmy, że były to euro. Badanych pouczono też, że im więcej pieniędzy zbiorą, tym więcej dostaną po zakończeniu eksperymentu. Co gracze mogli zrobić ze swoimi euro? Po pierwsze, mogli je wpłacić do grupowej kasy przeznaczanej na jakiś wspólny cel. Po drugie, mogli je umieścić na swoich prywatnych "kontach". Autorzy badań wprowadzili jednocześnie zachętę do zachowań prospołecznych - każda wpłata do wspólnej kasy była zwiększana o dwie trzecie, a potem rozdzielana po równo wśród wszystkich graczy, niezależnie od wysokości ich wpłat.
Po podjęciu decyzji finansowych przez graczy naukowcy informowali ich, kto ile przeznaczył dla siebie, a ile oddał na wspólne konto. W grupie, w której panowała dyscyplina, nastąpił teraz czas rozliczeń. Każdy z graczy mógł ukarać finansowo tych, którzy jego zdaniem za mało przeznaczyli na cel wspólny. Karząc inną osobę, wystawiał jej "mandat" w wysokości 3 euro lub wielokrotność tej kwoty. Jednocześnie jednak za każde 3 euro kary sam tracił 1 euro - chodziło to, żeby gracze zbyt lekko tymi "mandatami" nie szafowali.
Fortuna kołem się toczy
Pierwsza z 30 jednakowych rund eksperymentu jasno pokazała, że o zachowania prospołeczne dużo łatwiej w grupie dopuszczającej kary finansowe. Każdy z jej członków oddał do wspólnej kasy średnio 13 euro. Ponad jedna trzecia z nich postanowiła jednocześnie ukarać osoby, które poświęciły za mało środków na wspólny cel. Z kolei na zbiorcze konto grupy wolnościowej trafiło średnio 7 euro od każdego gracza. Wyglądało też na to, że zachowania egoistyczne są bardziej opłacalne niż prospołeczne. Po pierwszej rundzie członkowie grupy bez kar zarobili średnio po 44, a ekipy, w której działała "karząca ręka sprawiedliwości" - po 38 euro (szczególnie marnie zarobiły elementy aspołeczne, często i dotkliwie karane przez pozostałych graczy).
Po każdej z rund naukowcy pozwalali graczom zmienić grupę. Jak się można domyślić, po pierwotnym sukcesie ekipa wolnościowa zyskała nieco członków. Potem jednak liczebność obu grup się wyrównała i wyglądała podobnie aż do piątej rundy. Wtedy to odwróciło się koło fortuny - gwałtownie wzrosły (i rosły aż do końca eksperymentu) dochody osób, które należały do grupy represyjnej i przekazywały dużo pieniędzy do wspólnej kasy.
Ich sukces wywołał prawdziwą lawinę. Rozpoczął się gwałtowny przepływ z grupy wolnościowej do tej dopuszczającej kary. W 30., ostatniej rundzie w drugiej ekipie było już prawie 93 proc. wszystkich graczy! Jednocześnie wpłaty do wspólnej kasy wzrosły tam średnio do 19 euro, a w grupie wolnościowej spadły do zera.
Zysk kosztem wolności
Psychologowie tłumaczą, że po krótkiej grze wstępnej bycie graczem prospołecznym zaczęło się opłacać. Dlatego prawie wszyscy za cenę wolności wybrali zysk. Pozostała tylko garstka indywidualistów, którym bardziej odpowiadała wolność, choćby wiązała się ze stratą finansową.
Naukowców zastanawia jednak inne zjawisko. Większość graczy, którzy przechodzili do grupy represyjnej, natychmiast brała się do karania tamtejszych niepokornych. A przecież było to niezbyt opłacalne - każde 3 euro "mandatu" oznaczało, że karzący sam tracił 1 euro. - Byłem bardzo zdziwiony tymi wynikami - mówi jeden z autorów badań Bernd Irlenbusch z London School of Economics. Chodzi o nadgorliwość nuworyszy czy poświęcenie dla grupy? - Oni dostosowali się po prostu do zwyczajów panujących w nowym otoczeniu - uważa Bettina Rockenbach z uniwersytetu w Erfurcie.
Tomasz Ulanowski
|