GALERIA
GALLERY


KAWIARNIA D&Z
COFFEE SHOP


POLECANE LINKI
RECOMMENDED LINKS


RECENZJE
BOOK REVIEWS


PRZEGLAD PRASY
PRESS COMMENTS


HUMOR-ESKI


Imie
E-mail


JAK ZAMAWIAC
HOW TO ORDER


O NAS
ABOUT US


Driving Directions
5507 W. Belmont Ave.
Chicago, IL 60641


6601-15 W. Irving Park Rd.
Suite # 211
Chicago, IL 60634


Telefon / Phone
1.877.282.4222
1.877.567.BOOK


E-mail :
info
@domksiazki.com
@polishhouseofbooks.com




Demontaż prawa przeżyje PiS

Wiktor Osiatyński, Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl, 3/3/2006

Ostrzegam! PiS może zniszczyć demokrację w Polsce, nie ruszając konstytucji. Zapobiec temu można tylko w jeden radykalny sposób...

Z ogromnym zaciekawieniem wysłuchałem wykładu prof. Barbary Skargi wygłoszonego 21 lutego na Uniwersytecie Warszawskim. Z jeszcze większą uwagą przeczytałem tekst "Czy polityka może być moralna" ogłoszony w "Gazecie Świątecznej" (25-26 lutego br.). Głównym motywem rozważań Skargi jest potrzeba połączenia polityki z etyką. W ślad za Arystotelesem i innymi filozofami autorka twierdzi, że politycy powinni być etyczni i realizować wspólne dobro. Niestety, często tego nie robią i zamiast Arystotelesa naśladują Robespierre'a, w którego języku dominują dwa pojęcia - czystki i denuncjacji.

Ale esej Skargi kończy się optymistycznym przeświadczeniem, że "sojusz etyki i polityki jest zawsze możliwy, trzeba tylko, żeby polityk nie zmierzał do niczym nieskrępowanej władzy, lecz dbał o dobro obywateli, a obywatel umiał współżyć z innymi". Z tym że "człowiek jest istotą ułomną i wciąż ulega niskim pokusom władzy dla samej satysfakcji jej sprawowania", toteż o prawdzie tej trzeba stale przypominać - konkluduje swój piękny tekst Barbara Skarga.

Kiedy władza może być moralna

Dobrze, że w dziejach byli i nadal są tacy filozofowie jak kiedyś Arystoteles, a dzisiaj Barbara Skarga, którzy mówią o tym, czym powinna być władza. Którzy stale przypominają, że celem władzy powinno być dobro wspólne, poszanowanie człowieka oraz tworzenie więzi międzyludzkich. Dobrze, że u nas też rozlega się głos, który przypomina ludziom, że władza powinna być poddana ograniczeniom. Bo słysząc z ust autorytetu, że tak być powinno, obywatele będą lepiej rozumieć, na co nie mogą się godzić.

Władzę rzadko kiedy uzyskiwano w nagrodę za okazane cnoty moralne; przeważnie władzę zdobywano za pomocą siły, pieniędzy, wyzysku lub oszustwa. Od czasów rewolucji nowożytnych, gdy lud wyszedł na ulicę i pokazał swą siłę, władza odwoływała się do siły lub do manipulacji. Narzędziami manipulacji bywały hasła dobra wspólnego, dobra ludu albo interesu państwa bądź narodu. Ale pod tymi hasłami w praktyce skrywały się interesy rządzących i ich otoczenia. Nie zawsze był to interes materialny; ludzie władzy byli gotowi na wiele wyrzeczeń dla samej władzy. Do władzy nader często garnęli się nie tylko złodzieje, ale także psychopaci opętani demonem nagiej władzy.

Ludzie władzy bywali przy tym wyjątkowo odporni i głusi na prawdy, które przypomina Barbara Skarga. Od czasów Arystotelesa filozofów przeważnie czytali inni filozofowie, ale nie politycy. Ci robili swoje, czyli walczyli wszelkimi środkami o władzę i jej utrzymanie.

Zadane przez Barbarę Skargę pytanie, "czy polityka może być moralna", dotyczy sfery powinności. Tak, w idealnym świecie polityka powinna być moralna. Polityką zajmują się jednak ludzie władzy. Od nich więc zależy realizacja postulatu moralnej polityki. A na to trudno liczyć, znając narkotyczną naturę samej władzy. Dlatego w rzeczywistym świecie ważniejsze wydaje się pytanie, KIEDY polityka może być moralna.

Odpowiedź na to pytanie podsuwa raczej doświadczenie niż filozofia. Władza bywa moralna tylko wtedy, gdy nie może być niemoralna. To znaczy wtedy, gdy jest poddana takim ograniczeniom, które nie pozwalają jej zbyt daleko posunąć się na drodze niemoralnej. Te ograniczenia są władzy narzucane z zewnątrz - przez silne społeczeństwo i jego instytucje. I przede wszystkim przez prawo, zwłaszcza takie prawo, którego władza nie może zmienić wedle swego uznania. Prawem tym jest konstytucja, a naczelną zasadą rządów ograniczonych jest zasada konstytucjonalizmu.

Nie każda konstytucja jest wierna tej zasadzie. Nie tylko w krajach komunistycznych istniały konstytucje, które miały charakter pustych deklaracji i sloganów bez pokrycia. Nie ograniczały władzy, nie przewidywały żadnych mechanizmów obrony zawartych w konstytucji praw. Francuska Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z 1789 roku nie zagwarantowała praw ofiarom jakobińskiego terroru, a rozdziały na temat praw człowieka w konstytucjach krajów sowieckich nie stanęły na przeszkodzie zbrodniom stalinizmu.

Granice władzy

Prawdziwa konstytucja zapewnia obywatelom sądową ochronę ich praw oraz określa skuteczne mechanizmy dostępu do sądu dla zwykłych obywateli. Prawa konstytucyjne muszą być chronione nie tylko przed policją lub innymi organami władzy wykonawczej, ale także przed wybranymi z woli ludu ustawodawcami. Istotę zasady konstytucjonalizmu zawierają pierwsze słowa Pierwszej Poprawki do Konstytucji USA. Brzmią one: "Kongres nie może uchwalać ustaw", które naruszałyby prawa zawarte w Karcie Praw. Nie tylko policjant i nie tylko minister, ale także najwyższy ustawodawca jest ograniczony w swoim działaniu. Toteż niezbędnym elementem konstytucjonalizmu jest zasada rozdziału i równoważenia się władz, musi bowiem istnieć organ, który będzie rozstrzygał, czy ustawodawca nie naruszył praw i innych przepisów konstytucji. Takimi organami są w USA sąd najwyższy, a w większości krajów europejskich - trybunały konstytucyjne.

Zgodnie z zasadą konstytucjonalizmu żaden organ władzy nie może robić wszystkiego, na co ma ochotę, lecz musi działać w granicach wyznaczonych przez konstytucję. O ile obywatelom przysługują prawa i wolności, to organy władzy mają jedynie ograniczone kompetencje dokładnie określone w konstytucji, poza które nie mogą wykraczać. Żaden organ władzy nie powinien naruszać konstytucji, nawet gdyby robił to w celu realizacji ważnego interesu publicznego.

W ten sposób konstytucja wyznacza granice każdej władzy - w tym także władzy demokratycznej. Na straży tych zasad stoi mechanizm równoważenia się władz. Jest to najważniejsze zabezpieczenie przed nadużyciami władzy. Naruszenia tego mechanizmu pozwalają bowiem na nadużywanie władzy państwowej do celów prywatnych, prowadząc do coraz poważniejszych wynaturzeń. Toteż władza ustawodawcza musi powstrzymywać się nie tylko od zawężania praw, ale także od wszelkich zakusów na instytucjonalne mechanizmy równowagi władz.

A gdy władza krzepnie

Żadna władza nie lubi ograniczeń. Władza despotyczna stosuje siłę, żeby ograniczenia przełamać. Władza demokratyczna powołuje się na wolę wyborców i na wynikający z niej mandat, który uprawnia ją do wszelkich działań, by wypełnić oczekiwania obywateli. Ale zagarniając coraz więcej uprawnień, także władza demokratyczna ulega wynaturzeniom, o ile nie pilnują jej silne instytucje społeczeństwa obywatelskiego oraz inne gałęzie władzy o konstytucyjnych uprawnieniach.

Sama władza zwykle nie dąży do samoograniczenia. Można je jej narzucić, ale tylko w wyjątkowych okolicznościach. Pierwsze idee ograniczonej władzy, praw jednostki i ochrony mniejszości oraz konstytucjonalizmu powstały tam, gdzie społeczeństwo obywatelskie było na tyle silne, by przeciwstawić się królewskiemu absolutyzmowi - przede wszystkim w Holandii, Wielkiej Brytanii i później w Stanach Zjednoczonych. Później ograniczenia przyjmowano przeważnie w okresach kryzysu, po przegranej wojnie, rewolucji lub podobnej wielkiej zmianie. Wtedy, gdy poprzednia władza uległa klęsce lub kompromitacji, a jeszcze niezatarta pamięć dawnych wynaturzeń skłaniała, by zabezpieczyć się na przyszłość, tak jak Odyseusz przywiązał się do masztu, by nie zwiódł go uwodzicielski śpiew syren.

Ale moment konstytucyjny trwa krótko. Gdy nowa władza okrzepnie, znów chce zrzucić z siebie pęta samoograniczeń. To jeszcze jeden powód, dla którego konstytucje muszą stać ponad władzą.

W Polsce po 1989 roku też pojawił się taki "moment konstytucyjny". Został on wykorzystany tylko częściowo. O ile zaraz po przemianach można było uchwalić bez porównania lepszą konstytucję, to z biegiem lat sam jej proces tworzenia stał się płaszczyzną konfliktów, dzięki którym nowe partie polityczne starały się pozyskać zwolenników. Z każdym rokiem w konstytucji trzeba było umieszczać coraz więcej kompromisów, a jednocześnie słabły ograniczenia władzy i sama zasada konstytucjonalizmu. W rezultacie wiele kwestii konstytucyjnych, w tym także ustrojowych, zostało przekazanych ustawodawcy. Ostateczny produkt wciąż jednak zapewnia poszanowanie zasad równowagi władz oraz nadrzędności konstytucji nad ustawami, co znalazło swój wyraz m.in. w niepodważalności ostatecznych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego.

Co więcej, pierwszy pokomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego był wyjątkowy, gdyż starał się realizować ideały etyczne zawarte w wielkim ruchu "Solidarności" z lat 1980-81 oraz w chrześcijańskiej myśli społecznej. Był to rząd porozumienia zamiast konfliktu, wybaczenia zamiast nienawiści, dotrzymywania umów, a nie zemsty, troski o przyszłość gospodarczą kraju, a nie o własne zwycięstwo w kolejnych wyborach.

Ten cud trwał krótko. Szybko zaczęła się walka o władzę. W każdej walce konflikt wypiera porozumienie, a agresja życzliwość. Walka jest zresztą wpisana w demokratyczną politykę. Rzecz w tym, czy walka ta utrzymuje się w konstytucyjnych ramach, czy też próbuje te ramy rozsadzić. Wraz z dojściem do władzy obecnej ekipy powstało niebezpieczeństwo osłabienia, a może nawet zniszczenia instytucji, które strzegą ograniczeń władzy.


Świadczą o tym ataki prominentnych polityków PiS na sądownictwo i odzieranie sądów z niezbędnego im autorytetu. Świadczy o tym agresywne pomówienie Trybunału Konstytucyjnego przez Jarosława Kaczyńskiego w przemówieniu sejmowym z 17 lutego. Świadczy o tym bezceremonialne naruszenie konstytucji przy użyciu bezprawnej groźby rozwiązania Sejmu 14 lutego w celu zmuszenia do posłuchu koalicjantów PiS. Świadczy o tym rozwiązanie KRRiT w drodze zmiany ustawy; o tym, czy było to zgodne z konstytucją, zadecyduje Trybunał Konstytucyjny.

Poważne obawy budzą - zawarte w pakcie stabilizacyjnym - projekty ustaw o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, o służbie cywilnej, o utworzeniu Komisji Prawdy i Sprawiedliwości, o Instytucie Pamięci Narodowej, o NBP, a także o utworzeniu Narodowego Instytutu Wychowania oraz Narodowego Ośrodka Monitoringu Mediów. Wreszcie świadczy o tym wielokrotnie wyrażana przez Jarosława Kaczyńskiego wizja państwa nadzwyczajnego realizującego rzekomo dzieło odnowy moralnej, ale naprawdę pozbawionego jakichkolwiek ograniczeń, kontroli i więzów.

Największe zagrożenie tkwi w tym, że większość niezależnych organów rozdzielonej władzy znajduje tylko bardzo ogólnikowe zakorzenienie konstytucyjne, a szczegóły ich działania i powoływania są regulowane przez ustawę. Dotyczy to nie tylko KRRiT, ale także urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich, Najwyższej Izby Kontroli, NBP, a nawet Trybunału Stanu. Oznacza to, że większość sejmowa może w znacznym stopniu - chociaż nie do końca - ograniczyć faktyczną niezależność tych organów.

Demontaż państwa

Na razie na straży ich niezależności stoi Trybunał Konstytucyjny. Może on orzekać na podstawie ogólnych zasad konstytucjonalizmu zawartych w pierwszym rozdziale konstytucji, chociaż naruszenie zasad musi łączyć się także ze złamaniem konkretnych przepisów szczegółowych ustawy zasadniczej. Artykuł 10 konstytucji, mówi, że "ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej". Stwarza on możliwość obrony niezależnych instytucji państwa przed zakusami ustawodawców. Ale możliwość ta zależy przede wszystkim od decyzji sędziów.

Dlatego ogromnym zagrożeniem dla samych podstaw konstytucyjnego państwa prawa jest oczekująca nas jesienią wymiana sześciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Przewagę zdobędą wówczas superkonserwatyści. Jarosław Kaczyński już zapowiada, że dopiero po tej zmianie PiS będzie mogło realizować swój program bez żadnego skrępowania. Sędziowie Trybunału są wybierani przez Sejm. Jeżeli Jarosławowi Kaczyńskiemu uda się przeforsować wybór posłusznych mu członków Trybunału, wówczas plan rozmontowania zasady podziału i równowagi władz uzyska konstytucyjną legitymizację.

Nastąpi zmiana, którą będzie bardzo trudno odwrócić. Nawet jeśli PiS przegra następne wybory, to nowa większość wcale nie będzie chciała ograniczać swojej władzy. Demontaż państwa utrwali się, powodując bez porównania większe zagrożenie niż mityczny UKŁAD, który stanowi główne uzasadnienie dążeń Jarosława Kaczyńskiego do skoncentrowania pełni władzy. Na gruzach konstytucyjnego państwa równoważących się władz może pojawić się jakiś nowy układ, który chętnie wykorzysta niczym nieskrępowaną władzę.

Konkluzja tych rozważań jest radykalna. Otóż poczucie odpowiedzialności za przyszłość kraju może podpowiadać potrzebę zbudowania zupełnie egzotycznej koalicji Samoobrony, PSL, PO i SLD tylko po to, by nie dopuścić do zmarginalizowania przez braci Kaczyńskich Trybunału Konstytucyjnego oraz zniszczenia przez nich zasady równowagi władz.

Bo jeśli do tego dojdzie, to na długo stracimy nadzieję na to, by nasza polityka mogła być moralna.

Prof. Wiktor Osiatyński - konstytucjonalista


 


audio books ksiazki / books muzyka / music dvd & video computer programs polish subjects in english
Copyrights © 2001 D&Z HOUSE OF BOOKS. ALL RIGHTS RESERVED
D&Z House of Books - Polish Book Store, Chicago, IL. USA
D&Z Dom Ksiazki - Polska Ksiegarnia
Designed by New Media Group, Inc.