NOWY RENESANS - Głodny intelekt
John Brockman, Tłum. Piotr J. Szwajcer, www.rzeczpospolita.pl/dodatki/plus_minus, 8/6/2005
Dzisiejsze humanistyczne elity uniwersyteckie traktują technikę jak narzędzie. Nauki ścisłe nie należą do kanonu wykształcenia. Dumni intelektualiści nie zdają sobie sprawy, jak daleko odeszli od realnego świata
W roku 1991 w eseju zatytułowanym "Powstaje trzecia kultura" napisałem: "W ciągu ostatnich kilku lat nastąpiło wyraźne przesunięcie w amerykańskim życiu umysłowym, czego efektem jest postępująca marginalizacja tradycyjnych intelektualistów. Dziś oparte na Marksie, Freudzie i modernizmie wykształcenie zdobywane w latach 50. to za mało dla myślącego człowieka. Tymczasem intelektualiści, z dumą (a i przekorą) demonstrując nieznajomość najważniejszych intelektualnych osiągnięć naszej epoki, stają się - przynajmniej w pewnym sensie - coraz bardziej zacofani. Kultura, którą współtworzą, lekceważy naukę, jest nieempiryczna; posługuje się wyłącznie sama sobą. Żywi się komentarzami do komentarzy, a w tej spirali komentowania dochodzi wreszcie do punktu, w którym zerwany zostaje wszelki kontakt z realnym światem".
Spory swarliwych mandarynów
Dziś, kilkanaście lat później, miejsce tej kulturowej skamieniałości w coraz większym stopniu zajęła przywołana w tytule cytowanego eseju trzecia kultura [to, rzecz jasna, odwołanie do słynnego eseju C.P. Snowa, który opisał postępujący rozdział dwóch kultur: tradycyjnej humanistyki (humanities) i świata nauk przyrodniczych i ścisłych (science)]. Tę nową kulturę tworzą uczeni i myśliciele zanurzeni w empirii, którzy dzięki swemu dorobkowi i aktywności pisarskiej zaczynają zajmować w świadomości społecznej miejsce niegdyś przypisane tradycyjnym intelektualistom. Dziś to oni dociekają, jaki jest najgłębszy sens ludzkiego życia, i na nowo definiują, kim i czym jesteśmy.
Przedstawiciele Trzeciej Kultury dzielą się swymi pomysłami i koncepcjami nie tylko z własnym środowiskiem - za pośrednictwem książek docierają do wszystkich wykształconych warstw społeczeństwa. To dzięki nim i dzięki charakteryzującej ich postawę koncentracji na realnym świecie żyjemy w epoce, która pod względem aktywności intelektualnej nie ma sobie równych w dotychczasowej historii ludzkości. Dorobkiem Trzeciej Kultury nie są przyczynkarskie spory swarliwych mandarynów - efekty toczonych tu debat bezpośrednio wpływają na losy wszystkich mieszkańców naszej planety. Wyłanianie się tej nowej kultury stanowi przekonujący dowód istnienia wielkiego intelektualnego głodu; potrzeby oryginalnych i ważnych idei, które mogłyby dać nowy impuls naszym czasom, oraz przełomowych odkryć w obszarach takich jak: biologia molekularna, inżynieria genetyczna, nanotechnologia, badania nad sztuczną inteligencją i sztucznym życiem, paralelizm masowy, sieci neurenowe, teoria chaosu, wszechświat inflacyjny, fraktale, złożone systemy adaptacyjne, lingwistyka, superstruny i supersymetrie, bioróżnorodność, ludzki genom, systemy eksperckie, punktualizm, logika rozmyta, rzeczywistość wirtualna, cyberprzestrzeń, teraflopowe superkomputery. I nie tylko...
Humanista, czyli kto?
W XV wieku termin "humanizm" stał się elementem renesansowej wizji świta stanowiącego intelektualną całość. Florentyński szlachcic czuł, że lektura Dantego, której nie towarzyszy zainteresowanie nauką i techniką, to zbyt mało, to absurd. Leonardo był wielkim artystą, wielkim uczonym i wybitnym konstruktorem. Michał Anioł był być może jeszcze wspanialszym artystą i inżynierem. Obaj byli geniuszami, holistycznymi gigantami. Nie do pomyślenia było dla nich, że może być uznany za humanistę ktoś, kto lekceważy cały dorobek nauki i techniki. Nadszedł czas, by powrócić do tej całościowej wizji.
Tymczasem w XX wieku, w epoce wielkiego postępu naukowego,zamiast naukę i technologię umieścić w centrum naszego intelektualnego świata - poprzez stworzenie systemu edukacyjnego, w którym nauki ścisłe i przyrodnicze traktowane byłyby na równi z literaturą i sztuką - oficjalna kultura wyższa po prostu wyrzuciła je poza nawias. Uczeni-humaniści postrzegają technikę wyłącznie jako narzędzie, a ponieważ to oni tworzą elity uniwersyteckie, udało im się sprawić, że nauki ścisłe znalazły się poza kanonem wykształcenia i kanonem "sztuk wyzwolonych", a w ten sposób również poza horyzontem myślowym wielu młodych ludzi, wkraczających w akademicki świat. Ich wychowankowie zaś, zająwszy po pewnym czasie miejsce dawnych elit, tak bardzo oddalili się od realnego świata, że nie byli go w stanie zrozumieć.
Nadal zresztą na (zbyt) wielu uczelniach intelektualne spory koncentrują się wokół tego, kto w roku 1937 był, a kto nie był stalinistą, lub też jak rozmieszczano gości podczas weekendowych spotkań w Bloomsbury na początku XX wieku. (Grupa Bloomsbury - do której należeli między innymi Virginia Woolf i John Maynard Keynes - tworzyła jedno z najbardziej wpływowych amerykańskich środowisk intelektualnych - przyp. tłum.). Oczywiście nie chcę w tym momencie powiedzieć, że studiowanie historii jest marnowaniem czasu. Przeciwnie - historia ukazuje nam naszą przeszłość oraz pochodzenie, a znajomość dziejów pozwala nie odkrywać wciąż koła na nowo. Pytam jednak: historia czego? Czy naprawdę chcemy, by centrum naszej kultury tworzyły zamkniętesystemy, oparte na procedurze "tekst na wejściu - tekst na wyjściu", pozbawione empirycznego związku z realnym światem? Cóż, pozostaje tylko zadumać się nad licznymi krytykami sztuki, którzy nie mają pojęcia o podstawach percepcji wzrokowej, krytykami literackimi ze szkoły konstruktywistycznej, niewykazującymi najmniejszego zainteresowania tym, co o naturze ludzkiej ma do powiedzenia współczesna antropologia, czy przeciwnikami genetycznie modyfikowanej żywności i pestycydów, którzy nie mają bladego pojęcia o genetyce i ewolucji.
Pesymiści desperaci
Istnieje podstawowe rozróżnienie między piśmiennictwem naukowym z obszaru nauk przyrodniczych i ścisłych a tym, co wywodzi się z dyscyplin, które same tworzą dla siebie przedmiot dociekań i przy tym (najczęściej) koncentrują się na egzegezie prac myślicieli epok minionych. W humanistyce nikt nie oczekuje systematycznego postępu, tu dawne pomysły i idee innych przetwarzane są wciąż na nowo, podczas gdy w naukach ścisłych czy przyrodniczych stale pojawiają się nowe i lepsze pytania, a problemy wciąż ulegają przeformułowaniu. I pytania formułowane są po to, by znaleźć na nie odpowiedzi - uczeni znajdują je i idą dalej. Tradycyjny humanistyczny establishment w tym czasie kontynuuje swe pozornie głębokie, a w istocie peryferyjne i hermeneutyczne spory. Jego przedstawiciele, kurczowo uczepieni modnej, pełnej ciemnych barw wizji świata staczającego się ku ostatecznemu upadkowi, najwyraźniej rozkoszują się swym kulturowym pesymizmem.
"Żyjemy w czasach, gdy pesymizm stał się normą". Tak w "The Idea of Decline in Western History" pisze Arthur Herman. Herman, który jest koordynatorem programu Western Civilization w Smithsonian, stwierdza, że koncepcja upadku Zachodu wraz z obrazem "chorej cywilizacji" tak silnie zdominowały intelektualny dyskurs, że zmianie uległa sama idea cywilizacji. Oto jego diagnoza:
"Nowy porządek, który miałby ją (współczesną cywilizację) zastąpić, może przybrać kształt radykalnej utopii środowiskowej Unabombera. Kiedy indziej to nietzscheański nadczłowiek, aryjski narodowy socjalizm Hitlera, Marcusego utopijny Związek Erosa i techniki czy wreszcie rewolucja fellachów Frantza Fanona. Jego realizatorami mogą być proekologiczni "przyjaciele Ziemi", kolorowi multikulturaliści, radykalne feministki lub "nowi ludzie" Roberta Bly'a (Robert Bly - amerykański poeta i prozaik. Jego utwory - manifesty, wzywające do przebudowy współczesnego społeczeństwa, spotkały się w USA z bardzo szerokim oddźwiękiem - przyp. tłum.). Jego kształt różni się zależnie od upodobań, ale jedna rzecz pozostaje wspólna: całkowicie nie - lub wręcz antyzachodni charakter. W pewien sposób dla kulturowego pesymisty jest mniej istotne to, co ma powstać; ważniejsze, co trzeba zniszczyć - naszą "chorą", współczesną cywilizację (...)
Tę mieszankę desperacji i zwątpienia zaczęliśmy wręcz traktować jako naturalną postawę intelektualną - nawet jeśli pozostaje ona w ewidentnej niezgodzie z otaczającą nas rzeczywistością".
Kluczem do tego kulturowego pesymizmu jest mit "szlachetnego dzikusa" - głęboka wiara, że ludzkość, zanim sięgnęła po naukę i technologię, żyła w błogiej, ekologicznej harmonii ze światem. Tymczasem było dokładnie przeciwnie. Jednak ktoś, kto patrzy na otaczającą go rzeczywistość oczyma Spenglera lub Nietzschego, nie potrafi zaakceptować faktu, że najgłębsze nawet zmiany mogą prowadzić ku lepszemu. To dlatego właśnie ci nobliwi przedstawiciele akademickiej humanistyki tworzą kulturę, która w niekończącej się spirali dawniejsze "izmy" wciąż przekuwa na nowo. Jakże często, dostrzegając w codziennej gazecie czy w tygodniku nazwisko jednej z owych ikon współczesnej "kultury wyższej", nie czytając, przerzucamy strony.
Wszak dokładnie wiemy, czego się spodziewać! Czy warto marnować czas?
Nie mówmy o sobie
W opozycji do kulturowego pesymizmu przyjrzyjmy się teraz optymizmowi nauki, w obu jego wymiarach.
Po pierwsze, im intensywniej uprawia się naukę, tym więcej pozostaje do zrobienia. Naukowcy nieustannie zdobywają i przetwarzają nowe informacje. To odpowiednik prawa Moore'a - tak samo jak przez ostatnich dwadzieścia lat co osiemnaście miesięcy podwajała się moc obliczeniowa komputerów, tak wykładniczo rosła ilość informacji, którymi dysponowali uczeni. Czy w takiej sytuacji można nie być optymistą? Tym bardziej że - i to ta druga strona - te nowe informacje to albo "dobre nowiny", albo coś, co może łatwo stać się kolejną dobrą nowiną dzięki akumulacji wiedzy i corazpotężniejszym naukowym metodom i technologiom.
Naukowcy spierają się nieustannie, ale sędzią w ich sporach pozostaje rzeczywistość. Każdy z nich może mieć ego równie wielkie, jak najwybitniejsi luminarze humanistyki, lecz pychę swą musi okazywać inaczej - musi być podatny na racjonalne argumenty, gdyż sferą jego aktywności jest świat empirycznych faktów, świat bezpośrednio wywodzący się z rzeczywistości. W prawdziwej nauce nie ma niezmiennych, raz na zawsze ustalonych prawd. Naukowcy są zarówno twórcami, jak i krytykami uczestniczącymi we wspólnym przedsięwzięciu. Wpadają na nowe pomysły i obalają koncepcje innych. Kreatywność, nawyk krytyki i ustawiczne dyskusje pozwalają przesiać ziarno, które ma się rozwijać i z którego mają wyrosnąć idee tworzące podwalinę nowego konsensusu, stanowiącego kolejny etap w poszukiwaniu następnych odkryć. Przedstawiciele humanistyki opowiadają o sobie, naukowcy mówią o świecie. Co więcej, kosmolog, który próbuje zrozumieć świat fizyczny, badając pochodzenie atomów, gwiazd i galaktyk, i biolog ewolucyjny poszukujący mechanizmów, jakie doprowadziły do wyłonienia się złożonych systemów, lub śledzący ogólne wzory w naturze, myślą w bardzo podobny sposób. Taka sama mieszanina eksperymentów, symulacji komputerowych i modeli teoretycznych działa w obu obszarach - i w innych dziedzinach nauk ścisłych i przyrodniczych. Świat science jest spójny, a pewna wspólna rama pojęciowa łączy najodleglejsze jego obszary.
Tak rozumiana nauka wciąż jest bardzo młoda. W miarę, jak jej granice się poszerzają, rozpościerają się przed nami coraz szersze horyzonty. Zarazem postęp naukowy odmienił to, w jaki sposób postrzegamy swoje miejsce w naturze. Idea, że stanowimy integralną część wszechświata rządzonego przez prawa fizyki i chemii, które nasze mózgi są w stanie ogarnąć sprawiła, że historia naturalna i ludzkie w niej miejsce przybrały zupełnie nowy kształt. Nasza przeszłość od dnia stworzenia wydłużyła się niepomiernie - od sześciu tysięcy biblijnych lat do 13,7 miliarda lat, tyle bowiem minęło od Wielkiego Wybuchu. Lecz przyszłość stała się jeszcze odleglejsza, być może nawet nieskończona. Jeszcze w XVII wieku ludzie wierzyli nie tylko w to, że od początku czasu minęło zaledwie kilka tysiącleci, lecz również, że historia zmierza ku swemu końcowi, że nadchodzi Apokalipsa. Uświadamiając sobie, że czas być może nigdy się nie skończy, w inny sposób musieliśmy też spojrzeć na nasz gatunek - już nie ukoronowanie ewolucji, lecz tylko jeden z jej wczesnych etapów. Doprowadziły nas do tego szczegółowe obserwacje i analizy; to dzięki regułom naukowego myślenia mogliśmy odkryć, że być może z czasem życie zacznie we wszechświecie odgrywać nawet większą rolę.
Kosmiczny dyskurs
Wiele wskazuje, że dziś w obrębie Trzeciej Kultury zaczynają też działać coraz liczniej przedstawiciele nauk humanistycznych - przynajmniej ci z tego grona, którzy potrafią myśleć tak, jak myślą naukowcy. Tak jak ich koledzy z dyscyplin ścisłych, uczeni ci uznają, że świat realny istnieje, a ich celem jest wyjaśnienie i zrozumienie tego świata. Swoje pomysły weryfikują w kategoriach logicznej spójności, mocy wyjaśniającej, zgodności z empirycznymi faktami. Nie podporządkowują się bezwarunkowo intelektualnym autorytetom - przyjmują, że każdą koncepcję można podważyć, i dopiero dzięki takim wyzwaniom nauka idzie naprzód. Ci akademicy nie redukują swoich dyscyplin do praw biologii czy fizyki, wierzą jedynie, że sztuka, literatura, historia czy polityka, czyli wszystko to, czym zwykła zajmować się humanistyka, nie może być analizowane w oderwaniu od dorobku nauk ścisłych i przyrodniczych. Związki wszak są oczywiste - sztuka, filozofia i literatura są produktem interakcji ludzkich umysłów, umysł zaś jest wytworem mózgu, który z kolei jest (częściowo przynajmniej) produktem ludzkiego genomu, czyli czegoś, co powstało w fizycznym procesie ewolucji. Tak samo jak biolodzy czy fizycy, humaniści sięgający do dorobku poszczególnych "systemów" czy "szkół". Nie są uczonymi marksistowskimi, katolickimi czy freudystami. Myślą jak naukowcy, znają dorobek nauk ścisłych i przyrodniczych i bez kłopotu potrafią się porozumieć z reprezentantami tych dziedzin. Różnice obejmują bardziej przedmiot niż intelektualny styl pracy. Dorobek intelektualny tych wykształconych przedstawicieli humanistyki, ludzi potrafiących sięgać do dorobku całej nauki, stał się już elementem współkształtującym publiczny dyskurs. Zatem - choć może nazbyt skrótowo rzecz ujmuję - dzieje się coś nowego! Na horyzoncie pojawiają się nowe sposoby rozumienia układów fizycznych, nowe formy myślenia o myśleniu, kwestionujące wiele założeń uznawanych dotychczas za niepodważalne. Nowa biologia umysłu, postępy w fizyce, technikach informacji, genetyce, inżynierii, neurobiologii, chemii - wszędzie tu stykamy się z czymś, co podważa naszą dotychczasową wiedzę o tym, kim jesteśmy i co to w ogóle znaczy: być człowiekiem. Nauki ścisłe i humanistyka znów zaczynają tworzyć jedną kulturę - trzecią kulturę. Ludzie, którzy to sprawiają - z obu stron dawnego podziału C.P. Snowa - znajdują się dziś w centrum intelektualnej aktywności. To oni są nowymi ludźmi renesansu, humanistami naszych czasów.
John Brockman, Tłum. Piotr J. Szwajcer
Opublikowany tekst pochodzi z książki pod jego redakcją "The New Humanists: Science at the Edge", którą pod tytułem "Nowy renesans: granice nauki" wyda w najbliższym czasie wydawnictwo CiS.
--------------------------------------------------------------------------------
John Brockman
Od połowy lat sześćdziesiątych jest ważną postacią amerykańskiego życia kulturalnego i intelektualnego. Należał do grona pionierów intermedialnej i interdyscyplinarnej współpracy w nauce, sztuce i biznesie.
Jako konsultant pracował między innymi dla General Electric, Columbia Pictures oraz Pentagonu i Białego Domu. W roku 1972 założył Brockman Inc., międzynarodową agencję literacką i software'ową, do dziś uznawaną za jedną z najlepszych firm tego typu specjalizujących się w literaturze popularnonaukowej i literaturze faktu. W latach dziewięćdziesiątych powołał Fundację Edge i stał się też wydawcą i redaktorem internetowej strony tej fundacji (www.edge.org), słynnej już dziś na całym świecie platformy dyskusji uczonych z najróżniejszych dyscyplin, którzy współtworzą trzecią kulturę. Jest autorem i współautorem ponad 20 książek. W przekładzie na język polski ukazały się jego prace, m.in. "Trzecia kultura" (CiS, Warszawa 1995) i "Jak to jest" (CiS, Warszawa 1998).
|