GALERIA
GALLERY


KAWIARNIA D&Z
COFFEE SHOP


POLECANE LINKI
RECOMMENDED LINKS


RECENZJE
BOOK REVIEWS


PRZEGLAD PRASY
PRESS COMMENTS


HUMOR-ESKI


Imie
E-mail


JAK ZAMAWIAC
HOW TO ORDER


O NAS
ABOUT US


Driving Directions
5507 W. Belmont Ave.
Chicago, IL 60641


6601-15 W. Irving Park Rd.
Suite # 211
Chicago, IL 60634


Telefon / Phone
1.877.282.4222
1.877.567.BOOK


E-mail :
info
@domksiazki.com
@polishhouseofbooks.com




Postanowiła w rok przetestować 12 poradników, które pomagają zmienić życie na lepsze.

Ewa Jankowska, Gazeta.pl, 4/4/2019

Postanowiła w rok przetestować 12 poradników, które pomagają zmienić życie na lepsze. 'Prawie zbzikowałam'

Miała 36 lat, gdy zdała sobie sprawę, że nie jest zadowolona ze swojego życia. Postanowiła to zmienić. W rok. W tym celu przeczytała 12 poradników samopomocowych. Nie tylko je przeczytała, ale skorzystała ze wszystkich wskazówek w nich zawartych. - Prawie zbzikowałam - wyznaje Marianne Power, autorka książki "Help me".

Ewa Jankowska, Kobieta.gazeta.pl: Wszystko zaczęło się od najgorszego w życiu kaca.
Marianne Power, autorka książki "Help me": To taki kac, kiedy nie tylko boli cię głowa i jest ci niedobrze, ale jesteś przekonana, że twoje życie jest fatalne, nikt cię nie lubi, wszystko jest źle. Więc dochodzisz do wniosku, że musisz to natychmiast zmienić.
Było aż tak źle?
- Oczywiście, że nie. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Miałam 36 lat, mieszkałam w Londynie, robiłam karierę jako dziennikarka, miałam przyjaciół. Był tylko jeden problem - byłam potwornie nieszczęśliwa. Znajomi zaczynali się ustatkowywać, zakładać rodziny, kupować domy. Szli naprzód. W przeciwieństwie do mnie. Nie miałam żadnego planu na życie. Nigdy się z nikim nie spotykałam dłużej niż kilka miesięcy, oglądałam zdecydowanie za dużo telewizji i czytałam zdecydowanie za dużo poradników.
Znajomi zawsze się ze mnie śmiali, że jestem najgorszą reklamą tych poradników. Bo czytałam o tym, co zrobić, żeby się mniej martwić, a mimo to ciągle się zamartwiałam. Czytałam o tym, jak zarabiać miliony, a tonęłam w długach.
W trakcie tego kaca dotarło do mnie, że prawdopodobnie powodem, dlaczego one na mnie nie działają, niekoniecznie jest to, że są beznadziejne, ale to, że nie robię nic poza tym, że je... czytam. Poprzestaję na wyobrażaniu sobie, jakie życie byłoby wspaniałe, gdybym się już nie martwiła czy była bardziej produktywna, ale jednocześnie omijam wszystkie ćwiczenia, które przybliżyłyby mnie do celu.
Postanowiłam sprawdzić, czy moje życie rzeczywiście zmieni się, jeśli zacznę korzystać z tych porad.
Pomysł był taki, żeby przez rok przetestować 12 poradników.
- Każdy z nich miał dotyczyć jakiejś sfery mojego życia, która ewidentnie wymagała naprawy. Wstyd się przyznać, ale tylko niewielka część mnie podchodziła do sprawy sceptycznie. Dużo większa naprawdę wierzyła, że po roku stanę się idealną osobą, czyli taką, o której czyta się w magazynach, która codziennie wstaje o piątej rano z uśmiechem na twarzy, żeby pomedytować przed porannym joggingiem, następnie idzie do pracy, w której się spełnia, a po południu wraca do domu do swojego męża i dzieci. Bo tacy w moim odczuciu byli idealni ludzie.

Rys. Shutterstock
Czy tak się stało?
- Nie. Jestem wciąż tą samą osobą, która za dużo się martwi i za bardzo przejmuje swoim wyglądem. Która miewa lepsze i gorsze dni.
Ale wiele się przez ten rok z hakiem nauczyłam.
Nie wyrobiłaś się w 12 miesięcy. Co więcej, w trakcie projektu przeszłaś załamanie nerwowe.
- Przez wiele miesięcy wystawiałam się na ciężkie próby, ciągle się testowałam. Zmuszałam się do wychodzenia ze strefy komfortu, non stop się analizowałam. W pewnym momencie coś we mnie pękło. Wpadłam w depresję, miałam problemy ze snem, pokłóciłam się z bliskimi osobami. Cieszę się, że to przeszłam, bo wiele się nauczyłam, ale mówiąc szczerze, niemalże zbzikowałam. Na pewno bym tego nie powtórzyła.
Byłam pod wrażeniem, że po tym załamaniu zdecydowałaś się kontynuować projekt.
- Ja też. Bo to do mnie bardzo niepodobne, zazwyczaj szybko porzucam to, co zacznę. Tym razem było inaczej. To był mój projekt, w który wierzyłam. Od początku też pisałam bloga, bardzo wiele osób czytało moje wpisy i czekało na kolejne. Byłabym na siebie wściekła, gdybym się poddała. Dotrwałam do końca i poczułam spokój.
Co było najtrudniejsze w tej drodze?
- Wystąpienie na scenie jako stand-uperka [stand-up to rodzaj występu komediowego, podczas którego jedna osoba prowadzi monolog, próbując rozbawić publiczność - przyp. red.].
Takie zadanie sobie postawiłaś w pierwszym miesiącu, gdy przerabiałaś książkę "Nie bój się bać" Susan Jeffers. Przez 30 dni, każdego dnia, miałaś zrobić coś, czego zawsze się bałaś.
- Przez cały miesiąc żyłam na adrenalinie. Nie wiedziałam, co się wydarzy następnego dnia. Z czym postanowię się zmierzyć. Wszystko, co robiłam - publiczne wystąpienie, stand-up, skok ze spadochronem, było dalekie od tego, co robiłam wcześniej. Fakt, że się na to wszystko odważyłam, był dla mnie bardzo zaskakujący. Co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło to to, że byłam w tym dobra.
Ludzie się śmiali, kiedy wcieliłaś się w komika?
- O dziwo! Taksówkarz, który odwoził mnie do domu po stand-upie, był pod takim wrażeniem, że odważyłam się wystąpić, że nie wziął ode mnie żadnych pieniędzy.
Dlaczego wybrałaś właśnie stand-up? Zawsze marzyłaś, żeby wystąpić przed ludźmi w roli komediantki?
- To była najbardziej przerażająca rzecz, jaką mogłam zrobić. Stresowało mnie nawet patrzenie na stand-uperów, opowiadających na scenie żarty i czekających na to, aż ktoś się zaśmieje. Nienawidziłam tego. I nawet już po występie, kiedy czułam, że poszło mi nieźle, wiedziałam, że nigdy, przenigdy nie chciałabym tego powtórzyć.
Ale myślę, że gdyby nie to doświadczenie, dziś nie odważyłabym się wystąpić w telewizji i opowiadać o swojej książce. Telewizja przy stand-upie to nic.
Jak wspominasz terapię przez odrzucenie?
- To było bolesne.
Według autora poradnika, Jasona Comely'ego, każdy raz dziennie, codziennie musi zostać odrzucony przez drugiego człowieka.
- Idea, która za tym stoi, wiąże się z tym, że wielu z nas ma ogromny lęk przed odrzuceniem. I ten lęk sprawia, że nie sięgamy po różne rzeczy, bo jesteśmy przekonani, że nie ma to sensu, bo i tak się nie uda. Więc Jason Comely uważa, że jeśli przynajmniej raz dziennie ktoś nas odrzuci, przyzwyczaimy się do tego uczucia i zdamy sobie sprawę, że nie jest to wcale takie straszne. Staniemy się odważniejsi i w końcu poprosimy szefa o podwyżkę.
To rzeczywiście działa? W wielu przypadkach miałam wrażenie, że aż się o to odrzucenie prosisz, wytwarzasz sztuczne sytuacje, bo danego dnia nikt jeszcze ci nie odmówił. I nie chodziło o sprawy dla ciebie ważne, ale na przykład o darmową kawę w kawiarni czy możliwość zagrania z młodymi chłopakami w kosza na boisku.
- Nie ma znaczenia, czy te odrzucenia miały zmienić moje życie, czy nie. Nawet jeśli nie dostałam tej darmowej kawy albo ktoś nie odwzajemnił mojego uśmiechu, wciąż było to bardzo bolesne doświadczenie. Zdałam sobie sprawę, że nawet jeżeli jesteśmy bardzo pewni siebie, to jest w nas silna potrzeba bycia akceptowanym przez innych.
Co zyskałaś dzięki temu doświadczeniu?
- Do tamtej pory jako freelancerka współpracowałam tylko z dwoma wydawcami. Wydawało mi się, że nie jestem wystarczająco dobra, żeby zaproponować współpracę magazynowi "Vogue" czy BBC. Bo gdyby nie odpowiedzieli na moje maile, dla mnie byłoby to jednoznaczne z tym, że jestem kiepską pisarką. Jednocześnie gdy patrzyłam na moich kolegów i koleżanki, którzy robili karierę w branży, miałam poczucie, że osiągają oni sukces niekoniecznie dlatego, że są ode mnie lepsi, ale dlatego, że pukają do różnych drzwi. Ja tego nie robiłam. Postanowiłam to zmienić. Wysłałam maile do różnych wydawnictw, do których wcześniej nie miałam odwagi napisać. I oczywiście - większość mi nie odpisała. Ale niektórzy tak. Dostałam nawet własną rubrykę w jednym z irlandzkich pism. Jest naprawdę maleńka, ale ukazuje się w każdą sobotę i jest cała moja.
W trakcie miesiąca terapii przez odrzucenie poznałaś również pewnego Greka, który towarzyszy nam do końca książki. Macie wciąż kontakt?
- Tak, oczywiście. Jestem przeszczęśliwa, że ze wszystkich mężczyzn w Londynie podeszłam właśnie do niego.

Opowiedz o tym.
- Siedziałam w kawiarni w centrum Londynu i pracowałam. A raczej udawałam, że pracuję, przez większość czasu przeglądałam Facebooka. Wokół mnie siedzieli tacy ludzie jak ja - freelancerzy, którzy cały dzień spędzali przy jednej kawie, stukając w klawisze laptopów. Grek siedział kilka stolików dalej. Już wcześniej go widziałam w tej kawiarni, co jest dość niesamowite, bo spotkanie kogoś drugi raz w centrum Londynu graniczy z cudem. Pamiętam, że nawet wspomniałam o nim mojej współlokatorce, która od razu powiedziała, że powinnam była podejść i się przywitać. Ja na to: Nigdy w życiu bym tego nie zrobiła.
Ale sytuacja się zmieniła. Był miesiąc terapii przez odrzucenie. Wiedziałam, że tym razem nie mogę stchórzyć. Przez cztery godziny zerkałam na niego. I on spoglądał na mnie. I nawet się uśmiechał. A ja co? Odwracałam głowę speszona. Byłam na siebie wściekła. Miałam milion myśli, że na pewno jak się uśmiechnę, to wyjdę na zdesperowaną, że nie jestem wystarczająco ładna. Dochodziła szósta. O tej porze miałam zjawić się na spotkaniu prasowym, które odbywało się ulicę dalej. I poszłam na nie. Pijąc kieliszek prosecco, zastanawiałam się, co ja właściwie tu robię. Byłam wściekła, że nie potrafię podejść do faceta, który mi się podoba. Zawzięłam się, wyszłam z tego spotkania i wróciłam do kawiarni. Gdy spojrzałam przez szybę, zobaczyłam, że do Greka dołączył jego znajomy. Co pogorszyło sytuację. Ale nie było odwrotu, weszłam do środka, podeszłam do stolika bez żadnego pomysłu na to, co mogłabym powiedzieć. Stałam przy stoliku. Oni patrzyli na mnie, a ja na nich. I wtedy ten znajomy nagle wstał i powiedział, że właśnie wychodzi i czy chcę zająć jego miejsce. To było wspaniałe. Grek kupił mi kawę i zaczęliśmy rozmawiać, jak gdyby nigdy nic. Potem poszliśmy jeszcze na drinka.
Gdy realizowałaś projekt, do niczego między wami nie doszło. Coś się zmieniło?
- On krótko po naszym spotkaniu wyjechał do Aten opiekować się swoimi chorymi rodzicami. Odwiedziłam go w Grecji, on również raz przyjechał do mnie. Wciąż tam jest. Ale nie powiedziałabym, że do niczego między nami nie doszło. Wciąż mamy kontakt, w tej chwili jesteśmy w zupełnie różnych miejscach, ale nie wiadomo, co się wydarzy. Nie kupuję tego, że relacje między ludźmi muszą się rozwijać w jeden określony sposób. On jest dla mnie cudowny, i mam nadzieję, że ja dla niego też. Miłość objawia się w bardzo różnych formach. I to jedna z rzeczy, jakiej się nauczyłam.
Praktykowałaś również wskazówki z poradnika Matthew Husseya "Facet idealny". Rozumiem, że nie znalazłaś miłości swojego życia?
- Nie. Bardzo długo odkładałam tę książkę na później. I strasznie irytowało mnie, jak moi znajomi ciągle dopytywali, kiedy wezmę do ręki poradnik o randkowaniu i zacznę umawiać się z facetami.
Bo to jest wyznacznik szczęścia - znaleźć miłość swojego życia.
- A ja tak nie uważam. I z tym pytaniem, co jest tą kwintesencją szczęścia, również mierzę się w książce. Książka Matthew Husseya jest bardzo dobra, praktyczna. Dzięki niej otworzyłam się na mężczyzn, zaczęłam z nimi rozmawiać. Do tej pory raczej unikałam kontaktu z płcią przeciwną - mam trzy siostry, chodziłam do szkoły tylko dla dziewcząt, dla mnie mężczyźni naprawdę byli z Marsa. Okazało się, że randkowanie może być fajne, że podobam się wielu facetom. Dzięki temu projektowi zdałam sobie sprawę, że to, że jestem sama, wcale nie bierze się z tego, że jestem nieatrakcyjna.
To znaczy?
- Jestem sama, bo mam ogromny lęk przed bliskością i nie wierzę, że jestem wystarczająco dobra, żeby ktoś mnie pokochał. I to jest coś, nad czym wciąż pracuję.
Jednocześnie nie uważam, że szczęście można osiągnąć tylko w związku. To bajka, którą wpajano nam od dzieciństwa - trzeba znaleźć partnera, założyć rodzinę, "żyć długo i szczęśliwie". A to tak nie działa. Dzięki projektowi zdałam sobie sprawę, że mam mnóstwo ludzi wokół siebie, którym na mnie zależy - rodzinę, znajomych. Szkoda, że człowiek, będąc samotny, może ignorować wszystko, co ma, i całą energię wkładać w to, żeby znaleźć tę jedną osobę, bo wierzy, że ona wszystko naprawi.
Czy któryś z poradników był zupełnie nieprzydatny, albo wręcz szkodliwy?
- Każdy miał w sobie jakąś mądrość. Najmniej przemówiły do mnie porady, aby rozmawiać ze swoimi Aniołami, ale domyślam się, że są osoby, którym taka forma kontaktu ze sobą by odpowiadała. Trochę zdenerwował mnie "Sekret" Rhondy Byrne, jeden z największych hitów wśród poradników, bo z jednej strony daje prawo do tego, żeby marzyć, ale jednocześnie nie wymienia żadnych wskazówek, jak to zrobić, żeby te marzenia spełnić. Według poradnika wystarczy wierzyć, że tak się stanie. W przypadku większości ludzi to recepta na rozczarowanie.
Problem z poradnikami jest jednak taki, że mogą one zapoczątkować zmianę, rzadko jednak rozwiązują problem i zmieniają życie. Dzięki nim człowiek zaczyna się zastanawiać nad sobą, zadaje pytania, których może nigdy wcześniej sobie nie zadał. Ale rozpoznane problemy próbuje rozwiązywać przy pomocy tych samych narzędzi, którymi dysponował dotychczas. Żeby cokolwiek zmienić w swoim postępowaniu, zrozumieć, jakie jest jego podłoże, potrzebne jest spojrzenie z zewnątrz.
Ty w trakcie projektu poszłaś na terapię.
- I jestem bardzo szczęśliwa, że to zrobiłam. Zdecydowałam się też wziąć udział w tygodniowej terapii grupowej metodą Hoffmana [metoda oparta na psychoanalizie, jej twórcą jest Amerykanin Bob Hoffman - przyp. red.]. Okazało się, że ludzie, którzy na pierwszy rzut oka wydawali mi się ludźmi sukcesu, lepszymi ode mnie, byli tacy sami jak ja. Większość miała poczucie, że w życiu zwykle zawala. Teraz dostaję mnóstwo wiadomości od ludzi z całego świata, którzy wyznają, że w książce opisałam dokładnie to, jak oni się czują.
Nie jesteś jedyną osobą, która czuje się zagubiona.
- Niedawno rozmawiałam z ponadosiemdziesięcioletnią kobietą, która przeżyła drugą wojnę światową. Opowiadała akurat o czymś, co zobaczyła w telewizji, i dodała, że przez całe swoje życie nie widziała, żeby świat był tak nieszczęśliwy jak dziś. Żyjemy w trudnych i stresujących czasach. Jakoś musimy to przetrwać.

Marianne Power, 'Help me', Wydawnictwo MUZA (fot: materiały prasowe)
Ewa Jankowska. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Zaczynała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała wywiady w serwisie Ksiazki.wp.pl. Pracowała również serwisie Nasze Miasto i Metrowarszawa.pl, gdzie z czasem awansowała na redaktor naczelną.


 


audio books ksiazki / books muzyka / music dvd & video computer programs polish subjects in english
Copyrights © 2001 D&Z HOUSE OF BOOKS. ALL RIGHTS RESERVED
D&Z House of Books - Polish Book Store, Chicago, IL. USA
D&Z Dom Ksiazki - Polska Ksiegarnia
Designed by New Media Group, Inc.