PAMIĘTNIKI WŁADYSŁAWA SZPILMANA
Jacek Leociak, Rzeczpospolita.pl, 1/3/2001
PAMIĘTNIKI WŁADYSŁAWA SZPILMANA
Zdumiewająca przemiana
Jacek Leociak
Kogoś, kto dobrze zna "Śmierć miasta" z 1946 roku, lektura "Pianisty" wprawi w zdumienie. Porównanie obu wydań przynosi bowiem jednoznaczną konstatację: wbrew zapowiedziom wydawcy w "Pianiście" nie ma niczego, czego nie byłoby już w "Śmierci miasta". O żadnych "istotnych zmianach i uzupełnieniach" nie może być mowy. Wprowadzono natomiast głębokie zmiany stylistyczne i leksykalne, dotykające niemal każdego zdania. Po co? Przecież stylizowanie na nowo powstałego ponad pół wieku temu świadectwa zaciera piętno czasu, w którym powstało.
Spółdzielnia Wydawnicza "Wiedza" opublikowała "Śmierć miasta. Pamiętniki Władysława Szpilmana 1939 - 1945" w 1946 roku. Na karcie tytułowej widnieje nazwisko Jerzego Waldorffa, który rzecz całą opracował. On też jest autorem wstępu. Po 54 latach pamiętniki ukazały się ponownie, w Znaku, pod tytułem "Pianista. Warszawskie wspomnienia 1939 -1945", ze wstępem i w opracowaniu Andrzeja Szpilmana oraz z posłowiem Wolfa Biermanna.
Ta sama książka, ale czy taka sama
Polskie wydanie poprzedziły liczne tłumaczenia. W 1998 r. wyszedł przekład niemiecki, potem rzecz ukazała się w Anglii, Holandii, Włoszech, Szwecji, Japonii i Stanach Zjednoczonych. O książce głośno jest w mediach. Roman Polański zapowiada jej ekranizację. Waga tego świadectwa z czasów holokaustu, a także długie, wypełnione licznymi dokonaniami artystycznymi życie Władysława Szpilmana, w pełni zasługują na ów rozgłos. "Śmierć miasta" i "Pianista" to z pewnością ta sama książka, ale czy taka sama?
Wydanie z 2000 roku opatrzono rewelacyjnym zaiste uzupełnieniem. Chodzi o publikowane po raz pierwszy fragmenty dziennika, prowadzonego w okupowanej Warszawie przez kapitana Wehrmachtu Wilma Hosenfelda. Jest w tym zapisie przerażenie Niemca dokonującą się na jego oczach niemiecką zbrodnią, odmowa uczestnictwa w niej i ciężar winy. Ostatnia notatka nosi datę 11 sierpnia 1944. Manuskrypt przesłał autor do domu pocztą polową, co było aktem szaleńczej odwagi, zważywszy na to, jak otwarcie wyrażał swą wrogość wobec nazizmu i współczucie dla jego ofiar, którym starał się pomagać. To on w listopadzie 1944 napotkał ukrywającego się w gruzach Szpilmana. Zaopatrzył go w ciepły wojskowy płaszcz, przynosił do kryjówki jedzenie. Wkrótce dostał się do sowieckiej niewoli. Szpilman usiłował go odszukać, ale nie znał nawet jego nazwiska. Kiedy w 1950 roku wreszcie je poznał, próbował interweniować u samego Jakuba Bermana. Nic to nie dało. Hosenfeld zmarł w obozie jenieckim pod Stalingradem w 1952 roku. Teraz ocalony i ten, który przyczynił się do jego ocalenia, spotkali się po z górą pół wieku na kartach jednej książki.
Co okaleczyła i okroiła cenzura
Wszyscy mocno podkreślają, że "Pianista" to "pełna wersja" pierwszego wydania wspomnień, wolna od ingerencji cenzury. Andrzej Szpilman twierdzi, że wydanie z 1946 roku zostało "okaleczone i okrojone przez cenzurę", natomiast obecne jest "istotnie zmienione i uzupełnione w porównaniu z wersją z 1946 roku". Identyczną formułą posługuje się wydawca, informując dodatkowo, że "publikacja jest pierwszym pełnym, wolnym od ingerencji cenzury polskim wydaniem "Pianisty". Ten motyw eksponuje prasa. Czytelnik przygotowany zostaje zatem na podwójną sensację. Ma oto przed sobą niezwykłe świadectwo żydowskiego losu w okupowanej, podzielonej murem getta, a następnie obróconej w gruzy Warszawie. Co więcej - świadectwo, któremu przywrócono naruszoną przez cenzurę pierwotną całość i kompletność.
Kogoś, kto dobrze zna "Śmierć miasta" z 1946 roku, lektura "Pianisty" wprawi w zdumienie. Porównanie obu wydań przynosi bowiem jednoznaczną konstatację: w "Pianiście" nie ma niczego, czego nie byłoby już w "Śmierci miasta". O żadnym przywróceniu pełnej wersji nie może być więc mowy. Nowe wydanie nie zawiera jakichkolwiek "uzupełnień" w stosunku do pierwszego. Jest tylko jedna znacząca zmiana: w tekście z 1946 r. niemiecki oficer pomagający Szpilmanowi występuje jako Austriak, w roku 2000 znowu jest sobą, czyli Niemcem. To jedyny ślad ingerencji cenzury, jaki udało mi się dostrzec.
Przykładem podobnych działań, ale na większą skalę, jest edycja dziennika Abrahama Lewina z getta warszawskiego. Został on przetłumaczony z języka żydowskiego na polski i ogłoszony w "Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego" w latach 1956 - 1958, ze znamiennymi brakami i bez zaznaczenia miejsc opuszczonych. Konfrontacja tego tekstu z angielskim wydaniem dziennika ("A Cup of Tears. A Diary of the Warsaw Ghetto", ed. by Antony Polonsky, London 1988) ukazuje, czego nie chciano opublikować po polsku.
Ocenzurowano m.in. opowieści o "dobrych Niemcach". Jeden rozdaje Żydom na ulicy pieniądze zabrane polskiemu policjantowi, inny przeprowadza bezpiecznie przez bramę do getta szmuglujące żywność dzieci. Ofiarą tej samej tendencji padły w roku 1946 wspomnienia Szpilmana. Dobroczyńca w mundurze oficera Wehrmachtu nie mógł być wówczas Niemcem, najwyżej Austriakiem. Nie stanowi to jednak dostatecznego uzasadnienia dla twierdzeń o "znacznych ingerencjach cenzury". Cała sprawa jest wyolbrzymiona i zmistyfikowana, wyraźnie podporządkowana strategii promocyjnej.
Dopuszczalne granice ingerencji
Prawdziwe kłopoty z cenzurą miał natomiast scenariusz filmu "Robinson warszawski", który Czesław Miłosz i Jerzy Andrzejewski napisali pod wpływem opowiadań Szpilmana już w kwietniu 1945, a więc jeszcze przed ukazaniem się książki, w której znajdujemy nawiązanie do bohatera powieści Daniela Defoe. Mimo "chamskich przeróbek", jak wyraża się Miłosz w liście do Andrzejewskiego z 24 listopada 1945, cenzura nie dopuściła filmu do realizacji, żądając dalszych zmian. W kwietniu 1948, pisząc do Andrzejewskiego z Waszyngtonu, Miłosz nazywa zmasakrowaną przez cenzurę wersję scenariusza "ohydną". Po latach w "Tygodniku Powszechnym" (z 28 sierpnia 1983 r.) wspomina, że w scenariuszu "opartym na rozmowach z pianistą Władysławem Szpilmanem (...) chodziło o pokazanie samotnego człowieka w krajobrazie ruin, w dziczy stworzonej przez ludzi, ale bardziej jeszcze niebezpiecznej niż Natura dla Robinsona Crusoe. (...) Później "Robinsona" nakręcono, ale całkowicie marnując pomysł (ten był mój), bo dodając coraz więcej postaci, jako że jeden człowiek nie wystarcza, żeby pokazać klasowe rozwarstwienie społeczeństwa (!). Wtedy swoje nazwisko wycofałem".
Na Zjeździe Filmowców w Wiśle w listopadzie 1949 r. wyreżyserowany przez Jerzego Zarzyckiego "Robinson warszawski" został ostro skrytykowany. Dotychczasowe zmiany uznano za niewystarczające i nie dopuszczono go do rozpowszechniania. Film, niewiele mający już wspólnego z pierwotnym pomysłem, wszedł ostatecznie na ekrany w grudniu 1950 r. pod zmienionym tytułem "Miasto nieujarzmione". Pod scenariuszem podpisali się Andrzejewski i Zarzycki.
Przemiana "Śmierci miasta" w "Pianistę" zmusza do postawienia kilku pytań. Czym są właściwie wspomnienia Władysława Szpilmana: powstałym tuż po wojnie dokumentalnym zapisem przeżyć polskiego Żyda; prekursorską okupacyjną "autobiografią na cztery ręce", w której rolę rozmówcy spisującego wyznania przyjaciela pełni Jerzy Waldorff; czy też po prostu dziełem literackim, które autor przy kolejnych wydaniach może poprawiać, przerabiać i redagować na nowo. Wiąże się z tym bezpośrednio sprawa dopuszczalnych granic ingerencji redaktora w opracowywanie takiego tekstu. Jeśli zdecydujemy, że mamy do czynienia z powieścią autobiograficzną, to musimy respektować autorskie prawo do zmian własnego utworu. Jeśli zaś tekst zaliczymy do obszaru literatury dokumentu osobistego, która utrwala w zapisie niepowtarzalny kształt indywidualnego doświadczenia, wtedy należałoby dbać o zachowanie jego nieskażonej pierwotnej postaci.
Andrzej Szpilman przyznaje, że uświadomił sobie "niezwykłą wartość dokumentalną" wspomnień ojca. Jeśli więc rzecz ma wymiar dokumentalnego świadectwa, skąd w "Pianiście" tak głębokie zmiany stylistyczne i leksykalne, dotykające niemal każdego zdania? Wydaje się, że celem tych zabiegów jest próba podniesienia literackich walorów tekstu, a także jego swoista modernizacja. Jednak stylizowanie na nowo powstałego ponad pół wieku temu świadectwa zaciera piętno czasu, w którym powstało.
Umarlaki, socjaliści i wieko fortepianu
Jednym z najczęściej retuszowanych słów jest "trup". W jego miejsce używa się takich wyrazów jak "zmarły", "martwe ciało" czy po prostu "ciało". Nie pojawia się też w nowej wersji "umarlak", zastąpiony "zwłokami", czyli słowem z zupełnie innego rejestru stylistycznego. Trudno dociec, czemu "działacz konspiracyjny" musiał ustąpić "współpracownikowi podziemia", dlaczego "sprzymierzeńcy" zmieniani są na "aliantów", a "zapach chloru" na "fetor chloru". Raz "radziecki" wymienia się na "sowiecki", innym razem jest odwrotnie i trudno doszukać się logiki tych zmian. Za to "pianino" konsekwentnie staje się "fortepianem". Niektóre zmiany deformują czy zacierają sens oryginału. Nazwanie kogoś "socjalistą" zastępuje się ogólnikową peryfrazą "człowiek pełen wzniosłych ideałów". Wyrażenia "ludzie z inteligencji" nie można bez uszczerbku dla znaczenia wymienić na "inteligentni ludzie". Inne zmiany grzeszą nieporadnością lub osłabiają efekt stylistyczny. Siostra Szpilmana podczas oblężenia Warszawy siada przy radiu i "szuka Londynu" - co brzmi zupełnie naturalnie, tak się bowiem wtedy mówiło. W nowej wersji przeprawiono to na "zajęła się radiem, próbując znaleźć rozgłośnię londyńską". Zdanie obrazujące reakcję Szpilmana na wieść o kapitulacji Paryża, brzmiące w oryginale: "Oparłem głowę o wieko fortepianu i po raz pierwszy w tej wojnie - zapłakałem", przerabia się na: "Oparłem głowę o fortepian i wybuchnąłem po raz pierwszy w czasie tej wojny płaczem". W czym lepsza jest nowa wersja od starej, dlaczego skreślono słowo "wieko", nadające pierwotnej frazie posępny, grobowy nastrój?
We wstępie do wydania z 1946 r. Jerzy Waldorff pisał: "Spotkaliśmy się w lutym 1945 roku na Pradze (...). Po jakimś czasie przyjaciel mój zaproponował mi, abym spisał jego pamiętniki z okresu wojny. (...) Pracując nad niniejszą książką, korzystałem częściowo z opowiadań Szpilmana, częściowo z jego dokładnych notatek".
Szpilman opowiadał Waldorffowi swoje przeżycia tuż po zakończeniu koszmaru ukrywania się. Wtedy też rozmawiał z Miłoszem i Andrzejewskim. Jeśli mamy traktować tę opowieść jako dokumentalne świadectwo osobistego doświadczenia, to niewątpliwie jego zapis najwierniej utrwala "Śmierć miasta". Skoro "Pianista" nie jest "pełną wersją" i wcale nie przywraca reklamowanych szeroko "rozległych ingerencji cenzury", powinien - jak sądzę - zostać powtórnie wydany w swojej pierwotnej szacie językowej, którą zawdzięcza tak wytrawnemu styliście jak Jerzy Waldorff. -
Jacek Leociak (ur. 1957), historyk literatury, adiunkt w Instytucie Badań Literackich PAN w Warszawie. Autor książki "Tekst wobec Zagłady. O relacjach z getta warszawskiego" (1997). Współautor (razem z Barbarą Engelking-Boni) przygotowywanej do druku monografii "Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście".
|