Ta moja "gorsza" Europa
ROZMOWA Z ANDRZEJEM STASIUKIEM, Rzeczpospolita.pl, 4/30/2004
ROZMOWA Z ANDRZEJEM STASIUKIEM O JEGO NOWEJ KSIĄŻCE "JADĄC DO BABADAG"
Ta moja "gorsza" Europa
Opisywanie świata należy rozpocząć od tego, co cię osobiście dotyka, od doświadczenia, które towarzyszy ci w całym życiu
Rz: Czym jest podróż?
ANDRZEJ STASIUK: - Eksperymentem na sobie. Dla mnie jest próbą sprawdzenia, jak funkcjonuje mój umysł w innych warunkach, w innej rzeczywistości. Przede wszystkim jednak podróż to przyjemność, poszukiwanie ekscytacji, a także forma zabijania czasu jak picie, palenie i tak dalej.
Również konieczność?
Rzeczywiście, w tej chwili musiałbym wykonać pewną pracę psychologiczną, żeby zrezygnować z podróżowania. Myślę, że można się go wyrzec tylko wtedy, gdy ma się możliwość planowania podróży, wyobrażania jej sobie.
W książce czytamy: "Gdy zmienia się pora roku albo pogoda, powinienem zwijać najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszać we wszystkie te miejsca, gdzie już byłem". Dlaczego wracasz po śladach?
Kiedy wymyślam sobie jakąś prawdę o rzeczywistości, to muszę ją potem weryfikować. Tak staje się ciekawsza, szersza, a czasem wkrada się w nią kłamstwo. Zdarza się, że rzeczywistość przestaje być prawdą i można ją już przyjąć wyłącznie na wiarę. Wracam więc po śladach do moich miejsc, tak jak wraca się do książek czy niektórych kawałków na płytach. Te miejsca najczęściej nie mają nic wspólnego z czymś kulturalnym, z wielkością czy przeszłością, zabytkami albo architekturą. One po prostu są. Jestem bardzo przywiązany do niektórych pejzaży tej mojej "gorszej" Europy, do niektórych widoków z okna samochodu. Choćby do panoramy Gór Bukowych, którą zobaczysz, gdy za Miszkolcem zjedziesz z głównej drogi w prawo, żeby się odsikać i skręcisz w taką wiejską, pegeerowską żwirówkę, trzeba wiedzieć oczywiście, gdzieÉ Albo mały sklep spożywczy na przedmieściu Białej Spiskiej, albo kawiarnia we wsi Gnc, alboÉ No, mógłbym bez końca. Lubię oglądać miejsca, na które mało ludzi zwraca uwagę. W rejony atrakcyjne turystycznie nie ma po co jeździć. Wszystko tam zostało obejrzane, powiedziane... Mam wtedy poczucie, jakbym obcował z używaną garderobą albo z obiadem, który został już raz zjedzony. Trzeba mieć poczucie dziewiczości, szukać czegoś nowego. Oczywiście, takich rejonów właściwie już nie ma, mówimy o jakiejś utopii, ale możemy poszukiwać krain mniej i bardziej wzgardzonych i te drugie są oczywiście ciekawsze, bardziej rzeczywiste, bardziej inspirujące, ponieważ ich losy i przeznaczenie stanowią niewiadomą.
Jak tłumaczyć twoje umiłowanie prowincji?
To nie miłość, to realizm. Uważam, że kraje, które opisuję, w swoim prowincjonalnym aspekcie właśnie są najprawdziwsze. Niczego nie udają. Zresztą sam jestem prowincjuszem, czuję język prowincji. W Warszawie mieszkałem na peryferiach, teraz mieszkam na peryferiach Polski, na peryferiach Europy. Myślę, że peryferyjność, prowincjonalność jest fundamentem naszego istnienia w świecie. To jest też największy problem, z którym nie potrafimy sobie poradzić i potrzebujemy tutaj jakiejś głębokiej psychoterapii, psychoanalizy, która nam powie, że to przecież nic złego być "ze wsi".
Opisywanie świata rozpoczynasz od drobiazgów: banknotów, papierosów, gatunków piwa. Skąd u ciebie takie zainteresowanie detalem?
To rzeczy najbliższe człowiekowi, najłatwiej się z nimi zaprzyjaźnić. Trudno przecież nawiązać bliższy kontakt z placem Świętego Marka w Wenecji czy z Sagradą Familią w Barcelonie. Jeżeli ktoś twierdzi, że tego dokonał, to, moim zdaniem, coś knuje. Opisywanie świata należy rozpocząć od tego, co cię osobiście dotyka, od doświadczenia, które towarzyszy ci w całym życiu. Taki niepozorny banknot może przecież sprzedać wiele historii.
A to przypadkiem nie twoja prywatna obsesja?
Pewnie tak. Inni zbierają znaczki, ja gromadzę banknoty, które niedługo wyjdą z użytku czy bilety na węgierski promy.
Zabierasz w podróż aparat?
W ostatnich trzech latach niestety tak. Zauważam teraz, że przez to gorzej pracuje mi wyobraźnia. Pisząc, staram się nie korzystać z fotografii, bo często jest tak, że co innego zapamiętałem, a co innego widać na zdjęciu. Czasami pomagają jednak w odtworzeniu szczegółu, jakiegoś rumuńskiego albo albańskiego napisu na szyldzie, węgierskiego drogowskazuÉ Czasem też fotografia przypomina wrażenia, o których zapomniałem, albo wręcz wywołuje uczucia, których nie miałem, a powinienem mieć.
Twoja proza jest prozą zmysłów. Zgodzisz się z tym?
Tak, bo u mnie z umysłem jest raczej średnio. Chyba mam niedorozwój jednej półkuli mózgu i dlatego moje pisanie jest trochę zwierzęce, dlatego tyle tu o zapachach, kolorach i tak dalej. Pewnie jestem trochę bydlęciem albo umiarkowanym idiotą, ale wcale mi to nie przeszkadza.
W "Jadąc do Babadag" koncentrujesz się na fragmencie. Przypomina to trochę metodę pisarską Ryszarda Kapuścińskiego.
No, tak. Przypomina to Kapuścińskiego i paru innych pisarzy też. Ale rzeczywiście: świat jest teraz zbyt skomplikowany, żeby zbudować o nim długą spoistą narrację. Trzeba się posługiwać fragmentem - to jedyny sposób, by opisać świat, jaki mnie interesuje. Świat o wielkiej złożoności historycznej, etnicznej, kulturowej. Rzeczywistość należy oglądać przez fragment i przypomina to trochę medycynę: lekarz pobiera wycinek jakiejś tkanki i mówi, na co jesteś chory.
No, ale pewnie jest coś na rzeczy, bo kiedy wylatywałem do Albanii, to na lotnisku w Warszawie szukałem czegoś do czytania i z półki w lotniskowej księgarni wziąłem Kapuścińskiego. Niewykluczone, że w jakiś podświadomy sposób próbuję tę swoją Europę drugiego gatunku opisać tak, jak Ryszard Kapuściński opisuje Afrykę. Potem jeździłem po Albanii, czytając "Heban". Na koniec Tirana nieco mi się mieszała z, powiedzmy, Timbuktu. Ale mnie się wszystko trochę miesza: Rumunia, Polska, Albania - taki uniwersalny i dość interesujący kraj się z tego robi. To, co mnie łączy z Kapuścińskim, to, przy zachowaniu wszelkich proporcji, zainteresowanie światem zewnętrznym, pewna zachłanność na konkret, chęć dotknięcia rzeczywistości, pomacania i niezachwiana wiara w to, że świat istnieje naprawdę i jest ciekawszy od tego, co sami jesteśmy w stanie wymyślić.
Przypominam sobie rozpoczynający powieść "Dziewięć" opis zdemolowanego przez gangsterów mieszkania i otwierające "Białego kruka" słowa: "Co za syf". Również w tej książce widać, jak bardzo fascynuje cię chaos, świat w stanie rozsypki.
W "Jadąc do Babadag" widać świat pomieszany: zawieszony między rozsypką, chaosem i konstrukcją. Taki świat mnie ciekawi, zupełnie nie interesuje mnie natomiast świat uporządkowany, syty, zadowolony z siebie. "Gorsza" Europa poszukuje dopiero takiej formy. Te poszukiwania zmierzają w stronę czegoś, co jest uładzone, sformalizowane, ale niekoniecznie ją wyraża, nie oddaje wcale tego, czym jest. Komediowości tej formy doświadczamy także w Warszawie, gdzie wśród przygnębiających blokowisk, wśród tej swojskiej wiochowatości, małomiasteczkowości, tego właśnie prowincjonalizmu, który w nadprzyrodzony sposób złożył się na stołeczność miasta, wyrastają raptem jakieś ni to makiety, ni to totemy, w każdym razie coś w rodzaju ćwiczeń na temat "jak sobie mały Jaś wyobraża tzw. wielki świat". No, i farsa się z tego robi. A jak człowiek zamieszkuje w farsie, to potem traci kontakt z rzeczywistością i na przykład wydaje mu się, że jego kraj to mocarstwo. Albo że jego miasto to centrum światowego biznesu.
Wśród wielu podróży, jakie odbyłeś na południe i wschód, udało ci się odnaleźć fizyczną metaforę tej części kontynentu?
To mógłby być na przykład zniszczony barokowy kościół na Słowacji w miejscowości Nowa Kelcza. Jezioro wystąpiło z brzegów i zalało świątynię. Podniosło sprzęty: ławki, konfesjonały, klęczniki, a potem woda cofnęła się i wszystko zostało na łasce losu, opadło na podłogę i po prostu leży porzucone, zapomniane, jakoś pogodzone z losem, z żywiołem i jest w tym jakieś niesamowite piękno, taki obraz biblijny w gruncie rzeczy.
Przyznałeś wcześniej, że podróż to konieczność. Dokąd cię teraz gna?
Chciałbym przebadać, co będzie się działo pierwszego maja na granicach państw, które wchodzą do Unii Europejskiej. Wsiadam w brykę i jadę na Słowację i dalej, na Węgry. Chcę sprawdzić, jak słabnie napięcie na granicach i czy uda mi się przewieźć więcej butelek wina niż do tej pory. No i przyjrzeć się "żelaznej kurtynie" na granicy ukraińskiej w tym szczęśliwym i radosnym dla nas dniu.
Rozmawiał Bartosz Marzec
Tytułowe Babadag to mała miejscowość w Rumunii, która choć nie wyróżnia się ani krajobrazem, ani zabytkami, to jednak zwróciła uwagę pisarza. "I znowu Babadag, tak samo jak dwa lata temu: autobus staje na dziesięć minut, kierowca gdzieś przepada, dzieciarnia w południowym skwarze żebrze bez przekonania, nic się nie zmieniło. Zniknęły tylko papierowe tysiąclejówki z Eminescu i teraz zamiast nich są aluminiowe krążki z Constantinem Brancoveanu. Łatwiej wymacać je w kieszeni, wyjąć i wcisnąć w wyciągniętą dłoń. (...) Babadag: dwa razy w życiu, dwa razy po dziesięć minut. Z takich fragmentów składa się świat, z okruchów gorącego snu, z majaków, z autobusowej maligny" - wyznaje Stasiuk w swojej nowej książce, którą sam nazywa prozą podróżniczą. "Jadąc do Babadag" to wynik wielu wypraw do Rumunii, Albanii i Słowenii, na Węgry i Ukrainę. Tom, który wyda wkrótce oficyna Czarne, składa się z trzynastu tekstów. Część z nich była publikowana m. in. na łamach dodatku "Plus Minus".
Andrzej Stasiuk (ur. 1960) debiutował "Murami Hebronu". Jest autorem powieści "Biały kruk" i "Dziewięć", zbiorów opowiadań "Opowieści galicyjskie", "Przez rzekę", "Dukla" i "Zima", tomu esejów "Tekturowy samolot" i poezji "Wiersze miłosne i nie". Napisał także "Dwie sztuki (telewizyjne) o śmierci" oraz "Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej)". Wspólnie z Jurijem Andruchowyczem opublikował "Moją Europę. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową". Otrzymał nagrody Fundacji Kultury (1994), Fundacji im. Kościelskich (1995), im. S. B. Lindego (2002). Mieszka w dawnej łemkowskiej wsi w Beskidzie Niskim. B.M.
|